Wanda Kowalska miała jubileusz – pięćdziesiąt pięć lat. Świętowali z pompą w przytulnej restauracji nad Wisłą. Gości było mnóstwo: rodzina, przyjaciele, koledzy z pracy. Wszyscy bawili się głośno, wznosili toasty za solenizantkę, obsypywali ją kwiatami i komplementami. Mąż Wandy, Marek, wręczył jej przepiękną złotą obrączkę z szafirem, na co kobieta aż westchnęła z zachwytu. Konferansjer, promieniejąc uśmiechem, ogłosił:
– A teraz swoją teściową chce pozdrowić synowa!
Do mikrofonu dumnym krokiem podeszła Kasia.
– Droga Wando – zaczęła z patosem – od naszej rodziny mam dla ciebie wyjątkową niespodziankę!
Goście szeptali między sobą, oczekując czegoś wyjątkowego. Wanda, promieniejąc radością, wstała, spodziewając się wzruszającego gestu. Ale choćby nie przypuszczała, jaki „prezent” szykuje jej synowa.
Kasia nigdy nie przypadła do gustu ani rodzicom męża, Jacka, ani jego starszej siostrze Ewie. Można by pomyśleć, iż to zwykła historia o trudnych relacjach z teściami, ale tu problemem była sama Kasia.
Jacek od dzieciństwa był uległy. W szkole zawsze szła za grupą – jeżeli koledzy namawiali na hokej, grał, choćby jeżeli wolałby zostać w domu z książką. Gdy ktoś podpuszczał go, żeby dokuczyć koleżance Oli, choć niechętnie, ulegał, mimo iż Ola mu się podobała.
Tak było zawsze. Jacek rzadko sam podejmował decyzje, jakby bał się własnego cienia. Ewa otwarcie nazywała go mięczakiem. Matka, Wanda, choć strofowała córkę za ostre słowa, w głębi duszy się z nią zgadzała. Dlaczego dzieci jednych rodziców były tak różne? Jacka wychowano tak samo jak Ewę – nie rozpieszczano go, nie broniono przed każdą zaczepką, ucząc, iż mężczyzna powinien umieć postawić się.
Ojciec zaszczepił mu miłość do sportu, matka do literatury. Ale charakter to jednak natura, nie wychowanie. Wanda nie chciała łamać syna. Wszyscy pogodzili się z tym, jaki jest.
Gdy Jacek przyprowadził do domu Kasię, nikt się nie zdziwił. Miła, spokojna dziewczyna, marząca o rodzinie, raczej by nim nie zainteresowała. Jacek potrzebował „twardej ręki”, która będzie nim kierować. I Kasia stała się tą ręką – władczą, pewną siebie, ostro wyrażającą opinie. Jej sposób bycia odstraszał innych, ale nie Jacka. Patrzył na nią z uwielbieniem, spełniając każdy kaprys jak wierny pies.
Rodzice i Ewa nie wtrącali się. Widzieli, iż Jacek jest szczęśliwy. Gdy oświadczył się Kasi, przyjęli to jako fakt – to nie oni mieli z nią mieszkać. Jacek wydawał się zadowolony, jakby ta dziwna dynamika zupełnie mu odpowiadała.
– Jedziemy z Kasią nad morze – pochwalił się któregoś dnia przy obiedzie. – Oszczędzam i założę.
– A Kasia nie dołoży się? – delikatnie zapytała Wanda, wierząc, iż w rodzinie wszystko powinno być wspólne.
– Jestem mężczyzną, to mój obowiązek – odparł Jacek, wyraźnie powtarzając słowa żony.
Potem Kasia zdecydowała, iż biorą kredyt na mieszkanie, choć ledwo wiązali koniec z końcem. niedługo ogłosiła, iż czas na dziecko.
– Chcemy dużą rodzinę – mówił Jacek z zapałem. – Żeby w domu było wesoło!
– A z czego utrzymacie? – skeptycznie prychnęła Ewa.
– Przecież pracuję – odparł urażony. – Kasia mówi, iż będą jeszcze zasiłki.
Rodzice tylko wzdychali. Próbowali doradzać, ale Jacek słuchał tylko żony. Nikt nie chciał się mieszać.
Wkrótce Kasia zaszła w ciążę. Od tej pory zachowywała się, jakby świat był jej winny. Pewnego dnia wściekała się, iż kurier nie zaniósł paczki na piętro.
– Jestem w ciąży! – krzyczała. – A on i tak nie pomógł!
– Ciężka była? – próbowała współczuć Wanda.
– Nie, lekka. Ale musiałam zejść sama! Z brzuchem to niełatwe!
Tak było ze wszystkim. To, co dla innych ciężarnych było normalne, dla Kasi było heroicznym wyczynem. Rzuciła komunikację miejską, więc do wydatków doszły taksówki. Zakupy, sprzątanie, gotowanie – wszystko stało się „zbyt ciężkie”. Jacek uważał, iż tak trzeba.
– Dbam o nią – mówił. – Noszi moje dziecko.
Rodzice mieli mieszane uczucia: dumę z opiekuńczości syna i zdziwienie zachowaniem Kasi.
Gdy urodziło się dziecko, jej wymagania wzrosły. Uważała, iż babcie muszą jej pomagać, więc Wanda i matka Kasi na zmianę opiekowały się maluchem. Wanda kochała wnuka, ale drażniło ją, iż synowa nie prosi, a żąda pomocy, jakby to był obowiązek.
Kasia narzekała na zmęczenie i brak pieniędzy, ale rok później znów zaszła w ciążę. Widocznie lubiła status „ofiary”. Jacek harował, ale wciąż brakowało pieniędzy. Rodzice czasem pomagali, ale nie rozpieszczali – wiedzieli, iż Kasi nie można przyzwyczajać do wsparcia. Raz w miesiącu przesyłali trochę na pieluchy i jedzenie.
Dzieci rosły, a Kasia była coraz bardziej roszczeniowa. Pokłóciła się z przedszkolanką, pediatrą, choćby z sąsiadką, której przeszkadzał wózek w przejściu. Wszyscy byli winni, iż nie spełniają jej oczekiwań. Przecież ona była matką-bohaterką!
Jacek nie interweniował. Kasia rządziła finansami, decyzjami, choćby jego opiniami. Oddawał jej całą wypłatę, nie pytał o wydatki i zawsze brał jej stronę.
Na jubileuszu Wandy atmosfera była ciepła. Pięćdziesiąt pięć lat – piękny wiek, a solenizantka czuła się świetnie. Marek kupił jej nie tylko pierścionek, ale i nową kanapę – stara była już do wymiany. Gości było wielu, oczywiście zjawił się też Jacek z Kasią i ich dwoma synami.
– Resztki jedzenia nam spakujcie – powiedziała Kasia, ledwo wchodząc. – Nie mam czasu gotować z dziećmi.
Wanda, nie chcąc psuć zabawy, skinęła głową:
– Jasne, Kasiu, jeżeli coś zostanie, zapakuję.
Pół wieczoru Kasia narzekała na ciężkie życie i brak pieniędzy. Goście krępowali się, aż konferansjer zmienił temat. Kasia, urażona, iż przestano ją słuchać, nadęła się – lubiła być w centrum uwagi, choćby na cudzym święcie.
Rozmowa zeszła na prezenty. Wanda z uśWanda opowiedziała z uśmiechem o nowej kanapie i pierścionku, ale Kasia, już podchmielona, nagle przerwała: **”I wam nie wstyd?”**