Millenialsi to pokolenie kanapkowe. „Jako rodzice mamy przegwizdane”

mamotoja.pl 2 godzin temu
Zdjęcie: Jesteśmy pokoleniem, które zbyt często słyszy, że ma „za dobrze”, fot. AdobeStock/nataliaderiabina


Nie bez powodu socjologowie nazwali nas „pokoleniem kanapkowym”. Jesteśmy ściśnięci między dwiema rzeczywistościami – z jednej strony nasze dzieci, które potrzebują codziennego wsparcia emocjonalnego, cierpliwości i obecności (a my zdajemy sobie z tego sprawę), a z drugiej rodzice, którzy coraz częściej wymagają pomocy w zrozumieniu świata, którego tempo dawno ich przerosło. Wychowujemy, tłumaczymy, tłumaczymy się, doradzamy.

Wychowujemy dzieci, opiekujemy się rodzicami i spłacamy kredyty

Kiedy słyszę, iż millenialsi mają łatwiej niż poprzednie pokolenia, chce mi się śmiać. Mamy dzieci, które wymagają od nas bycia „uważnymi rodzicami”, którzy nie krzyczą, nie zawstydzają i uczą empatii. Mamy rodziców, którym trzeba tłumaczyć, jak działa bankowość elektroniczna, jak kupić bilety online i dlaczego wnuki mają ban na słodycze i nie wolno stawiać ich do kąta. Mamy też kredyty, pracę na pełen etat, często zdalną, która sprawia, iż dom przestaje być domem – staje się biurem, szkołą i punktem obsługi rodziny.

To wszystko dzieje się w jednym czasie, w jednym życiu. Nie da się nacisnąć pauzy. Jesteśmy pokoleniem, które zbyt często słyszy, iż ma „za dobrze”, a w rzeczywistości uczy się balansować między troską o innych a próbą zachowania resztek siebie.

W jednym momencie jesteśmy rodzicami i dziećmi swoich rodziców

Ostatnio trafiłam na TikToka, na którym kobieta w moim wieku mówiła: „Wychowuję dwa pokolenia jednocześnie”. Trafiło mnie to prosto w serce, bo sama czuję, iż jestem w tym samym miejscu.

To nie jest kwestia braku wdzięczności. Kochamy nasze dzieci, troszczymy się o rodziców. Ale bycie pomiędzy tymi dwiema sferami bywa wyczerpujące. Zwłaszcza wtedy, gdy rodzice wciąż postrzegają nas jak nastolatków, a dzieci oczekują, iż będziemy dla nich wzorem nowoczesności, cierpliwości i siły. Czasami myślę, iż millenialsi to pierwsze pokolenie, które naprawdę świadomie próbuje przerwać błędne koło – wychować dzieci inaczej niż sami byli wychowywani.

Przepraszamy nasze dzieci, nie karzemy, uczymy emocjonalnego bezpieczeństwa. Ale za tę zmianę płacimy wysoką cenę – przeciążenie, frustracja, chroniczne zmęczenie. Bo choć wiemy więcej niż nasi rodzice, to czasem po prostu brakuje nam siły.

View oEmbed on the source website

Mamy przegwizdane, ale przełamujemy stare schematy

Jako pokolenie jesteśmy trochę jak ta metaforyczna kanapka – z dwóch stron przyciśnięci, a w środku próbujemy zachować smak życia. Mamy świadomość, iż świat się zmienia szybciej, niż jesteśmy w stanie to ogarnąć. Uczymy się nowych technologii, tłumaczymy je starszym, a jednocześnie staramy się chronić dzieci przed ich skutkami.

Często czuję, iż stoję w rozkroku między światem analogowym mojego dzieciństwa a cyfrowym życiem moich dzieci. Rodzice pytają, po co im telefon. Dzieci – czemu nie pozwalam im spędzać więcej czasu przed ekranem. I choć w teorii jestem dorosła, w praktyce nieustannie próbuję godzić te dwa światy.

To, co różni nas od poprzednich pokoleń, to świadomość. Mamy odwagę mówić o wypaleniu rodzicielskim, o tym, iż jesteśmy zmęczeni, iż nie musimy być perfekcyjni. Nie wstydzimy się prosić o pomoc, korzystać z terapii czy rozmawiać o emocjach. Nasi rodzice tego nie mieli. My – uczymy się tego każdego dnia, często na błędach.

Pokolenie, które nie chce się poświęcać w ciszy

Nie jesteśmy pokoleniem, które godzi się z losem. Tak, bywa trudno. Tak, często mamy poczucie, iż to za dużo. Ale jednocześnie mamy w sobie ogromną siłę. Umiemy żartować z własnego zmęczenia, zamieniać frustrację w memy, a w chaosie codzienności znajdować momenty bliskości.

Może właśnie w tym tkwi nasza przewaga – iż potrafimy mówić o tym, co nas boli. Że chcemy przerwać milczenie, które towarzyszyło naszym rodzicom. I choć mamy przegwizdane, to jednocześnie mamy szansę być pokoleniem, które naprawdę coś zmieni – w relacjach, w wychowaniu, w sposobie, w jaki patrzymy na siebie nawzajem.

Zobacz też: Przestałam „inwestować” w dzieci. Coraz więcej rodziców robi to samo

Idź do oryginalnego materiału