Igor? Teresa Kowalska, nasza sąsiadka, patrzyła na mnie zdziwiona. Jesteś w domu? Myślałam, iż jedziesz do Warszawy. Barbara mówiła, iż wyjedziesz dopiero za dwa tygodnie.
Trochę przeziębiłem się, mruknąłem, zamykając drzwi i odwracając się do niej.
Coś poważnego? zapytała troskliwie.
Co poważnego? wykrzyknąłem z irytacją. Kaszlałem tylko dwa razy, a już cały dom w kółko mnie ostrzega! Jedź stąd, bo zaraz wszystkie dzieci zarazą się! Mówię, a Barbara sama musi iść w swoją drogę. Dziś w nocy po prostu odjechała.
Ile zamierzacie tak żyć? dodała z nutą drwin, nie nudzi was to?
Co masz na myśli? zmarszczyłem brwi.
Zwykle nie lubiłem, gdy ktoś wtrącał się w moje sprawy rodzinne, ale tym razem nie powstrzymałem się.
Praca zmianowa!
No cóż, Tereso, skrzywił się Igor, a co tu ma wspólnego praca zmianowa? Nie jedziemy na etat. Dla nas to czysta przyjemność.
Przyjemność? zauważyła. Ostatnio chodzicie jakbyście wpadli w kałużę! Cieszycie się! Może przestanąście sobie z siebie robić żarty? Nikt i tak nie doceni.
***
Córka Igora i Barbary, Zuzanna, po ukończeniu studiów spędzała prawie rok, szukając pracy w swoim zawodzie. Zawsze coś nie grało: albo za daleko, albo pensja niska, albo po prostu nie odpowiadało.
Rodzice pocieszali ją, mówiąc, iż w końcu znajdzie to, czego szuka.
Jednak czas mijał, a wymarzona posada pozostawała jedynie marzeniem.
Wtedy Zuzanna postanowiła wyjechać do Warszawy. Jej koleżanka ze studiów właśnie znalazła tam pracę i zaproponowała wspólny wyjazd. Mamy jeszcze wolne miejsca, dwójka jest lepsza niż jedna nie straszne to, iż to inny kraj».
Rodzice nie byli zachwyceni. Myśleli, iż w domu można znaleźć porządną pracę, trzeba po prostu poczekać. Poza tym Zuzanna nigdy nie mieszkała samodzielnie, nie wiedziała, co to takiego. A wynajęcie mieszkania to nie tanie zajęcie. Kto się tym zajmie i na jak długo?
Mimo iż Igor i Barbara używali wszelkich argumentów, Zuzanna, obiecując codzienne telefony i częste wizyty, wyruszyła do Warszawy.
Znalazła przyzwoitą posadę. Nie musiała wynajmować mieszkania przyjęto ją w akademiku, o którym nigdy nie marzyła.
Na początku Zuzanna przyjeżdżała często, tęskniła. Z czasem wizyty stawały się rzadsze, a kontakt ograniczał się do sporadycznych rozmów telefonicznych.
Zuzanna zakochała się. Jej romans z warszawskim młodzieńcem, Krzysztofem, rozwijał się gwałtownie i już niedługo pojawiły się plany ślubu.
Igor i Barbara byli w siódmym niebie, bo ich córka potajemnie oznajmiła, iż spodziewa się dziecka.
***
Po ślubie młodzi wynajęli mieszkanie. Krzysztof nie chciał mieszkać z rodzicami, co rozgniewało jego rodziców, ale nie zakłócili sporu. Chcesz mieszkać sam? Mieszkaj. Tylko nie licz na naszą pomoc.
Krzysztof odpowiedział z uśmiechem:
Nie liczę!
Po co tak? zawołała Zuzanna, kiedy zostali sami. To i tak twoi rodzice. Nigdy nie wiadomo, co się przytrafi.
Nie bój się! objął ją Krzysztof. Wszystko będzie dobrze.
***
I rzeczywiście. Wszystko szło jak po maśle. Para zarabiała przyzwoicie, ciąża przebiegała pomyślnie, Zuzanna przeszła na urlop macierzyński i urodziła zdrową córeczkę, Zosię.
Dziadkowie z zachwytem przyjmowali wnuczkę. Emeryci z Warszawy odwiedzali ją co tydzień, a rodzice Zuzanny przyjeżdżali, kiedy mogli: ojciec jeszcze pracował, matka dopiero szykowała się do przejścia na emeryturę.
***
Spokój trwał, dopóki Krzysztof nie stracił pracy. Nie tyle stracił, co sam zwolnił się, przekonany, iż znajdzie lepszą pozycję. Oferta nie pojawiła się w ostatniej chwili stanowisko dostał inny kandydat.
Zamiast przyjąć to z godnością, Krzysztof popadł w depresję. Najpierw zamknął się w sobie, potem zaczął pić, stał się drażliwy i wiecznie niezadowolony. W końcu trafił do szpitala psychiatrycznego.
Zuzanna rozdarła się między mężem a dzieckiem. Krzysztof wymagał coraz więcej uwagi, a jej dwulatka Zosia zdawała się być jedynym punktem odniesienia.
I matka-in-law?
Mówiła, iż Zuzanna porzuciła jej syna, nie dba o niego, a siedzi cały czas przy nim.
Na jakim karku? dziwiła się Zuzanna. Przecież ja jestem na urlopie macierzyńskim.
Więc może już nie siedź w domu! Dziecko ma dwa lata! Idź pracować! Czy zamierzasz całe życie żyć kosztem nas?!
Zuzanna nie wiedziała, czy te zarzuty są szczere, czy tylko gra. Krzysztof był bezrobotny pół roku, a oni żyli z zasiłku macierzyńskiego i z oszczędności, które rodzice przeznaczyli na własne mieszkanie. Matka-in-law krytykowała ją za chleb, który nie kosztował nic.
Zuzanna, choć zraniona, wytrzymała i w końcu podzieliła się sprawą z rodzicami.
Igor i Barbara wysłuchali ją i doradzili, by poszukała przedszkola na wszelki wypadek.
Po pierwsze, to zajmie trochę czasu, powiedziała Barbara, znając sprawy od podszewki.
Po drugie, jeżeli teściowa podnosi ten temat, raczej nie odpuści, dodał Igor.
Ale Zosia pozostało mała! rozpłakana Zuzanna. Jakie przedszkole?!
Twoją córeczkę od jednego do półtora roku trzymaliśmy w żłobku, uśmiechnęła się Barbara. A patrz, jaka już wielka!
Mamo! łzy w oczach Zuzanny. Czyż nie mogłaś zrobić tego wcześniej? Dlaczego mam teraz ranić dziecko przez głupie wymagania babci?!
Zobacz sama, córeczko, wtrącił Igor. Pamiętaj, iż jeżeli coś będzie potrzebne, pomożemy tak, jak potrafimy.
Barbara, słysząc to, wzruszyła ramiona: Zobaczymy, co możemy zrobić, mając 700 kilometrów drogi.
***
Sprawy poszły szybciej, niż się spodziewano. Miejsce w przedszkolu znalazło się niemal od razu. Zuzanna dała znać szefowi, iż wróci do pracy za miesiąc.
W tym samym czasie Krzysztof znalazł nową posadę. Zostało tylko przyzwyczaić Zosię do przedszkola.
***
W przedszkolu prosili, by najpierw przyprowadzić dziewczynkę na godzinę, potem dwie, a potem do obiadu. Brzmiało to prosto, ale w praktyce było strasznie trudne.
Gdy tylko zobaczyła budynek, Zosia zaczynała krzyczeć na całe gardło, nie płakać, a krzyczeć. Tak krzyczała przez cały tydzień. W szatni na chwilę ucichła, ale gdy tylko poczuła, iż mama odchodzi, krzyk wracał.
Próbowano, żeby Krzysztof ją woził, ale to nie pomogło. Również rodzice chodzili razem, obiecując i dyskontując, ale nic nie działało.
Kilka razy zostawiali ją samą, licząc, iż uspokoi się po ich odejściu. Nic nie pomogło.
W końcu opiekunki nie wytrzymały:
Nie martwcie się, to normalne. Przyprowadzajcie Zosię za kilka miesięcy, niech rośnie. Miejsce wciąż dla was zostawimy.
Łatwo wam mówić za kilka miesięcy», wściekła się Zuzanna, wracając do domu. Co mam zrobić, kiedy mam iść do pracy? Przecież sama się zgłosiłam! Teraz co?
Nie wiem, odparł Krzysztof, ale nie jest fair, by tak męczyć dziecko.
Twoi rodzice są na emeryturze! nagle poczuła Zuzanna genialny pomysł. Mieszkają niedaleko! Niech przyprowadzają Zosię do przedszkola, choćby na chwilę!
Dobrze, porozmawiam z nimi, odpowiedział Krzysztof, choć wątpił, iż zgodzą się.
***
Dziadkowie przypomnieli, iż Krzysztof ma sam rozwiązać swoje problemy. Ale co nie zrobiłby dla ukochanej wnuczki?
Zaczęli na zmianę wozić Zosię do przedszkola. I nagle cisza. Dziecko weszło spokojnie do grupy, machnęło ręką na pożegnanie i już nie płakało.
Kiedy przyszedł czas na drzemkę, Zosia nie chciała położyć się w łóżeczku…
Opiekunki dzwoniły babci, a ona przyjeżdżała z dziadkiem. gwałtownie stworzyli prosty schemat, który Zosia przyswoiła.
Zosia przedszkole odwiedzała tylko do godziny dwunastej. To coraz bardziej męczyło rodziców Krzysztofa, którzy pod pretekstami zdrowia odmawiali widzenia wnuczki.
Potrzebuję całej uwagi, a mam nadciśnienie, lamentowała teściowa. A ojciec ma bóle pleców Wiesz, Krzyś, jak go męczy
Wiem, odpowiedział Krzysztof. Co teraz zrobimy? Zostawiliśmy ją w domu o dwunastej, a my w tym czasie pracujemy
A my nie powiedzieliśmy dzięki! wybuchła teściowa. Spójrz, ojcze, jak nas nagrodziliśmy za rok opieki nad dzieckiem!
Nie rok, skorygowała Zuzanna. Tylko kilka miesięcy, a pomysł ten był wasz.
Więc to nasza wina?! krzyknęła matka Krzysztofa, podskakując. Idźmy stąd!
***
Co teraz zrobić? zapytał Krzysztof, zamykając drzwi za rodzicami.
Nie wiem, wzruszyła ramiona Zuzanna. Może muszę odejść z pracy.
To nie wyjście.
Co proponujesz?
Zostaw Zosię w przedszkolu do wieczora.
A rano? Sam ją tam odstawisz? Nie będę tego wspierać!
Ale wszystkie dzieci chodzą do przedszkola!
Nasza córka nie jest wszystkim! krzyknęła Zuzanna, płacząc.
Wtedy zadzwoniła matka.
Przyjadę jutro! obiecała Barbara, bo właśnie była na urlopie i planowała nas odwiedzić. Mamy więc trochę czasu.
Zuzanna podskoczyła z radością:
Jutro przyjedzie mama! oznajmiła mężowi. Jesteśmy uratowani.
Wspaniale! odparł Krzysztof, z nadzieją na lepsze relacje z teściową. Cieszę się, iż w końcu ją poznam.
Oczywiście, iż się polubicie, uśmiechnęła się Zuzanna. Moja mama jest naprawdę genialna i na pewno coś wymyśli.
***
Barbara naprawdę wymyśliła plan. Zadeklarowała, iż ona i ojciec będą przyjeżdżać na zmianę, żeby patrzeć na Zosię, bo rodzice nie mają takiej możliwości.
Nie gniewaj się, Zuzanko, radziła mama, spoglądając na męża. Wiek to tylko liczba. Kiedyś było lepiej, a potem… po prostu nie ma sił.
Nie gniewam się, odpowiedziała Zuzanna, ale nie wiem, jak się z wami dogadać. Jak będziecie jeździć? A ja w pracy?
Przestawię grafik, a ojciec za dwa tygodnie przejdzie na emeryturę. Wszystko będzie w porządku. A kiedy przyjedzie, Zosia już spokojnie będzie chodzić do przedszkola.
Tak postanowiono.
Rano Barbara odprowadziła Zosię do przedszkola, a po dwunastej zadzwoniła, iż trzeba ją odebrać.
***
Już od prawie roku Barbara i Igor wożą Zosię do przedszkola, zmieniając się co dwa tygodnie. Igor, już na emeryturze i wolny, często zostaje z dzieckiem dłużej, zabierając ją w Warszawie na spacery po parku. Wieczorami wraca do domu, bo nie chce patrzeć, jak młodzi budują własne życie.
Nie mają nic do roboty, mówi do żony, kiedy mają ze sobą jedynie jedną noc. Nie sprzątają, nie gotują, zamawiają jedzenie. Nie rozumiem, jak to możliwe. Zosia ciągle ogląda jakieś obrzydliwe bajki i kaprysi. Rozmawiać z nimi nie ma sensu. Wszystko ich zdaniem jest najważniejsze i jedynym słusznym. A ty? Jak to znosisz?
Dla mnie łatwiej, wzdycha Barbara. Zawsze znajdę sobie jakąś robotę, żeby nie myśleć. Prasuję, sprzątam, gotuję. Igor, co możemy zrobić? Dzisiejsza młodzież jest zupełnie inna. Żałuję Zosi
Kiedy w końcu pójdzie do szkoły? pyta Barbara.
Nie wiem, westchnęła Barbara.
***
Teresa Kowalska usłyszała wszystko od Barbary, próbując zrozumieć, dlaczego tak często nie ma ich w domu. Chciała wsparcia i zrozumienia, ale Teresa, nauczycielka z zawodu, nie podW końcu wszyscy zrozumieli, iż jedyną prawdziwą granicą w miłości jest gotowość do poświęceń i wzajemnego wybaczania.













