Mój mąż to prawdziwy król kanapy, a nasz sąsiad to bohater. Dlaczego życie bywa takie niesprawiedliwe?
Mam zaledwie dwadzieścia osiem lat, a mój mąż trzydzieści siedem. Jesteśmy młodą rodziną z dwójką cudownych dzieci. Choć żyjemy w XXI wieku, czasem czuję się, jakbyśmy utknęli w przeszłości. Mój Tomek bowiem uważa, iż wszystko powinno być jak dawniej: mężczyzna zarabia, a kobieta gotuje i sprząta. Czy to nie absurdalne?
Kiedy braliśmy ślub, miałam nadzieję, iż będziemy partnerami w życiu, obowiązkach domowych i w opiece nad dziećmi. Że nikt nikomu nie będzie mówił „to nie męska praca” czy „poradzisz sobie sama”. Niestety, mój Tomek uważa, iż to poniżej jego godności, by wziąć w ręce mop czy włączyć pralkę. Raz w miesiącu, po długich prośbach, zgodzi się zetrzeć kurz. Ale jeżeli chodzi o przygotowanie śniadania dla dzieci – to zupełnie poza jego zrozumieniem. Jakby patelnia miała go ugryźć.
Na tym tle muszę opowiedzieć o osobie, która wzbudza mój prawdziwy podziw. Sąsiad. Tak, zwyczajny chłopak z naszej klatki schodowej, o imieniu Krzysztof.
Krzysztof i Magda to młoda para w okolicach trzydziestki, mieszkają piętro wyżej. Magda to pewna siebie i przedsiębiorcza kobieta. Pracuje w dużej międzynarodowej firmie na wysokim stanowisku, jeździ luksusowym autem. Zawsze elegancka, pewna siebie, w biegu.
Natomiast Krzysztof w tej chwili nie pracuje. A co robi? Jest wspaniałym ojcem i mężem! Gdy urodziło się ich dziecko, nie zniknął przed telewizorem. Poszedł… na urlop rodzicielski! Tak, właśnie on.
I nie uwierzycie, jak sobie z tym wszystkim radzi! Chodzi z wózkiem rano, gotuje kaszkę, pierze ubranka dziecięce, sprząta, przygotowuje obiad. Jest jak superbohater w domowym fartuchu, a ich dziecko patrzy na niego z uwielbieniem. Krzysztof nie chce być gdzie indziej – on żyje dla swojej rodziny.
Magda, wracając z pracy, zawsze wita go uśmiechem. Kiedy na nich patrzę, nie mogę nie poczuć ukłucia zazdrości. Wyglądają jak z obrazka o szczęśliwym małżeństwie: zakochani, szanujący się, razem podejmujący wszystkie decyzje – od pieluch po plany wakacyjne.
Kiedy raz zobaczyłam, jak myje podłogę, jednocześnie nucąc coś do dziecka w kołysce, ścisnęło mi się serce. Nie dlatego, iż mój mąż jest zły. Ale dlatego, iż nie chce być taki. Uważa, iż prawdziwemu mężczyźnie nie przystoi zajmować się domem.
Czasem napomykam Tomkowi, żeby spojrzał, jak Krzysztof spaceruje z synem lub jak przygotowuje kolację. A on tylko wzdycha i mówi: „Niech sobie robi, jeżeli mu się nudzi” albo „Zobaczysz, Magda go zostawi – kobietom tacy pantoflarze się nudzą”. Chce mi się wtedy krzyczeć.
Śmieszne i smutne: czy naprawdę troska to słabość? Czy miłość wyraża się tylko przez opłacenie rachunków?
Nie marzę, aby Tomek gotował wykwintne zupy czy haftował poduszki. Chcę po prostu, żeby czasami powiedział: „Odpocznij, ja się zajmę”. Albo raz na tydzień zaskoczył mnie śniadaniem do łóżka. Albo wziął najmłodszą na ręce i powiedział: „Idź, zdrzemnij się”. Ale nie. Uważa, iż to kobieca misja. A on jest dostawcą środków do życia.
Dlatego, kiedy widzę Krzysztofa, chce mi się klaskać. Nie dlatego, iż jest lepszy od mojego męża. Ale dlatego, iż jest inny. Że potrafi kochać czynem, nie słowem. Że nie boi się być „innym”, niż go uczono. Że ma odwagę być po prostu dobrym człowiekiem.
Może mój Tomek kiedyś zrozumie, iż miłość to nie tylko zarabianie pieniędzy. Że szczęście kobiety to nie bukiety na dzień kobiet, a codzienne gesty uwagi. Póki co, modlę się, by moje dzieci miały takiego ojca, jakim Krzysztof jest dla swojego syna.
Prawdziwa męskość to nie siła mięśni, a siła serca. I tego, niestety, nie każdego nauczono.