Mój najstarszy syn jest przybrany, ale przez cały czas uważam się za jego matkę.

twojacena.pl 4 dni temu

Mój najstarszy syn nie jest moim rodzonym dzieckiem, ale i tak uważam się za jego matkę.

W małym miasteczku, gdzie wszyscy się znają, życie toczy się według odwiecznych zasad. Pracy jest niewiele, a większość mieszkańców utrzymuje się z własnych gospodarstw: jedni uprawiają warzywa, inni łowią ryby lub polują.

Nasza rodzina nie była wyjątkiem. Pół hektara ziemi i dwadzieścia arów sadu – przy odpowiedniej pracy – mogły nas nie tylko wyżywić, ale też dać trochę zarobku. Mój mąż pasjonował się wędkarstwem, a ja zajmowałam się gospodarstwem: zwierzętami, drobiem. Od małego uczyliśmy nasze dzieci pracy – każdy miał swoje obowiązki: jeden karmił kury, inny plewił grządki.

Niedaleko nas mieszkała kobieta o imieniu Halina. Jej płodność zdumiewała całe miasteczko – miała ponad dziesięcioro dzieci. Ani Halina, ani jej mąż Piotr nie przejmowali się jednak ich utrzymaniem. Ich ziemia leżała odłogiem, a gdy sąsiedzi próbowali ją dzierżawić, gwałtownie rezygnowali przez wygórowane żądania właścicieli.

Halina i Piotr żyli głównie z żebrania. Sąsiedzi, kierując się litością, pomagali – niektórzy dawali wiadro ziemniaków, inni jajka, mięso czy owoce. Dzieci Haliny często przychodziły do nas, oferując pomoc w gospodarstwie w zamian za jedzenie. Ja też nie odmawiałam.

Najbardziej zapamiętałam najstarszego syna Haliny – Wojtka. Zawsze starał się wykonać powierzone mu zadania i nigdy nie odchodził od nas głodny.

Pewnego dnia Piotr przesadził z alkoholem i odszedł, zostawiając Halinę z dziećmi. Kobieta zupełnie przestała się nimi interesować. Wójt wezwał opiekę społeczną, a dzieci trafiły do domów dziecka.

Zabrano też Wojtka. Przywiązaliśmy się do tego chłopca, a jego brak mocno nas dotknął. Dowiedziałam się, w którym domu dziecka przebywa, i zaczęłam go odwiedzać kilka razy w miesiącu. Po długich namysłach i rozmowach z mężem zdecydowaliśmy się na formalną opiekę i zabraliśmy go do nas.

Wojtek nas znał, my znaliśmy jego, a z naszymi dziećmi dobrze się dogadywał. Jego pojawienie się w rodzinie przebiegło więc bez problemów. Stał się naszym prawdziwym pomocnikiem we wszystkim. Jako najstarszy nigdy nie podkreślał swojej przewagi – zawsze wspierał młodszych.

Czas mijał, dzieci dorastały, kończyły szkołę, potem technika i uczelnie, zakładały własne rodziny i rozjechały się po kraju. Wojtek, po skończeniu technikum, też wyjechał.

Dziś ma już ponad pięćdziesiątkę. Ma wspaniałą rodzinę, dwoje dzieci, które uważamy za naszych wnuków. Od Wojtka zawsze bije szczególne ciepło i wdzięczność za opiekę, którą mu zapewniliśmy. Cieszę się, iż kiedyś podjęliśmy tę decyzję – by zabrać go z domu dziecka.

Idź do oryginalnego materiału