Przyjaciółki mają mamy młode i piękne, a ja nie. Moja bardziej przypomina babcię, bardzo mnie to bolało…
— Kasia, Kasiu! Twoja babcia przyszła po ciebie! — Kasia wyjrzała na korytarz i zmarszczyła brwi — pod ścianą stała jej matka.
— Mamo, po co przychodzisz po mnie… Samodzielnie dam radę wrócić, proszę cię. Nie jestem już mała — mówiła Kasia, patrząc na matkę z gniewem.
— Kasieńko, już się ściemnia. Dziewczynkom nie wolno chodzić samym po zmroku, to niebezpieczne — tłumaczyła się mama.
— Mamo, jaki zmrok! Siedemnasta. A dom tuż obok… Jestem dorosła, prawie trzynaście lat mam — dziewczyna chwyciła torbę i wybiegła ze szkoły muzycznej.
…Kasia urodziła się, gdy rodzice stracili już wszelką nadzieję. Pierwsza oznaka, iż Zofia spodziewa się dziecka, zaskoczyła ją, gdy z mężem szykowali się do wyjścia na spotkanie z przyjaciółmi…
— Władku… Źle się czuję… Mdłości, jakaś słabość. Może zjadłam coś nieświeżego… Poleżę chwilę. Jedź sam, jeżeli musisz… — ale on oczywiście bez niej nie poszedł.
Zofia leżała dwa dni, lecząc się domowymi sposobami — płukaniem żołądka, głodówką, ziołowymi naparami… ale nie było poprawy, i trzeciego dnia mąż, mimo jej słabego sprzeciwu, wezwał lekarza.
Pielęgniarka uważnie słuchała Zofii, opukując plecy, zaglądając do gardła. Mierzyła temperaturę i zadawała dziwne, jak się jej wydawało, pytania. Zupełnie nie na temat. Patrzyła jakoś podejrzliwie, niemądrze. Zofia chciała się choćby zirytować i zwrócić uwagę na brak profesjonalizmu, ale zabrakło sił…
Następnego ranka, na polecenie lekarza, razem z mężem poszli do ginekologa.
Mąż, Władysław, został na korytarzu i nerwowo mierzył go krokami, przechadzając się tam i z powrotem… Gdy Zofia wyszła, przeraził się jej wyrazu twarzy. Była tak niezwykła. Najpierw głupio się uśmiechała drżącymi ustami, a potem nagle rozpłakała się, podając mu jakiś papier. Ze strachem wziął kartkę, spodziewając się przeczytać coś strasznego…
— Władek… Władku… Będziemy mieli dziecko — powiedziała Zofia i wybuchnęła płaczem, zasłaniając twarz dłońmi. Objął ją i milczał, oszołomiony tą wiadomością, nie wierząc własnym uszom i bojąc się spłoszyć tę magiczną chwilę…
Mieli po czterdzieści dwa lata. Zofia urodziła prawie w czterdziestym trzecim roku życia i była najstarszą pacjentką na całym oddziale. A pielęgniarki między sobą nazywały ją — późną mamą z ósmej sali…
W wyznaczonym czasie Zofia urodziła dziewczynkę. Ku zdziwieniu lekarzy i samej Zofii, poród przebiegł lekko, bez komplikacji. Łatwiej niż u wielu młodych matek. Dziecko było duże, zdrowe i głośne.
Gdy Kasia była mała, nie widziała różnicy między swoją mamą a mamą sąsiadki, Hani. Mama to mama. ale gdy podrosła, a była bystrą dziewczynką, po raz pierwszy usłyszała okrutną prawdę w przedszkolu.
— Mamo, mamo, a Kasi mama jest stara i niedługo umrze. Bo starzy umierają. Prawda, mamo? — mówił chłopiec Tomek z jej grupy.
W odpowiedzi Kasia, bez namysłu, uderzyła go w głowę zabawkową lalką. Na szczęście lalka była plastikowa. Skutkiem była tylko duża guz, ale matka Tomka darła się jak opętana na całe przedszkole.
— Nawymyślali sobie dzieci na starość! Ona nie emeryturę już powinna zbierać, a dziecko sobie sprawiła! I wychować nie potrafią! Złożę skargę! Niech opieka społeczna się tym zajmie! — trzęsła się z gniewu matka Tomka, ocierając nos ryczącemu synowi.
W domu Kasię czekała poważna rozmowa z rodzicami, ale odtąd zaczęła tłuc i Tomka, i każdego, kto odważył się na podobne uwagi. A także zaczęła myśleć, iż w tych słowach jest ziarno prawdy, i niepostrzeżenie zaczęła się wstydzić rodziców…
Później Kasia poszła do szkoły. Zebrania rodziców były dla niej próbą. Ze strachem wyobrażała sobie, jak nauczycielka, z jakiegoś powodu, zwróci się do jej rodziców. Widziała już, jak stoi zawstydzona mama lub zmieszany siwy tata… Dlatego obecność starszych rodziców przyniosła jej też korzyść. Nie dawała powodów do uwag i uczyła się wzorowo.
Oczywiście jej mama i tata byli wspaniali, najlepsi na świecie! Kochała ich całym sercem. Ale jakże pragnęła, by jej mama wyglądała jak mama Oli, która bardziej przypomina starszą siostrę niż matkę. A tata — jak tata Kuby, w świetnych skórzanych spodniach, przyjeżdżający do szkoły super samochodem.
Lecz nie… Miała starszych rodziców, i to zupełnie niemodnych. Mama nie przepadała za strojeniem się. Najlepszym zakupem była dla niej książka, a nie np. buty na obcasie. A tata kochał swoją starą „Nysę” i wszystkie weekendy spędzał w garażu, bez końca doprowadzając ją, jak mówił, do perfekcji… Był też filozofem, kochał powieści historyczne, znał się na polityce i sam robił najlepszą kapustę kiszoną!
Kasia dorosła, skończyła szkołę i dostała się na medycynę. Nawyk pilnej nauki nie poszedł na marne. Skończyła studia z wyróżnieniem i rozpoczęła staż w pobliskim szpitalu. Praca bardzo jej się podobała, zwłaszcza iż trafiła na świetnego opiekuna, za pomocą którego pokochała stomatologię. Tata, śmiejąc się, nazywał ją władczynią białych uśmiechów.
Pewnego dnia, gdy Kasia asystowała lekarzowi, do gabinetu wszedł młody mężczyzna skarżący się na ból zęba. Okazało się to banalne — chłopak zgryzł orzech i złamał ząb. Był zakłopotany obecnością sympatycznej dziewczyny i trochę się speszył. Ale wszystko poszło dobrze — problem z zębem rozwiązano, a młody człowiek odszedł zadowolony. Po pracy Kasia niespodziewanie spotkała go przed szpitalem…
— Jeszcze raz dzień dobry, czarodziejko dłoni! Dowiedziałem się, kiedy kończysz pracę, i postanowiłem zaczekać. Mam nadzieję, iż nie mam za złe? — Jan, bo tak miał na imię, podał jej bukiet róż.
Kasia się zawstydziła, spłonęła rumieńcem, ale już w gabinecie spodobał się jej ten chłopak. Powoli poszli w stronI tak szli razem przez park, trzymając się za ręce, a Kasia w końcu zrozumiała, iż prawdziwa miłość nigdy nie pyta o wiek, wygląd czy modę – kocha po prostu takimi, jacy są.