Moja matka mnie zapomniała, a ja boję się o swoje dziecko.

newsempire24.com 2 tygodni temu

Moje życie mogłoby być szczęśliwe. Mój mąż, Krzysztof, to człowiek, o którym zawsze marzyłam: dobry, niezawodny, zawsze gotowy mnie wspierać. Czekamy na dziecko, a to prawdziwy cud, bo oboje mamy już po czterdziestce. Ale nad naszym szczęściem wisi czarna chmura – choroba mojej matki.

Na początku roku lekarze postawili jej straszną diagnozę – chorobę Alzheimera. Moja mama, Halina Nowak, wychowała mnie sama, bez ojca, który zniknął z naszego życia, zanim się urodziłam. Nie mogłam zostawić jej samej. Po długich rozmowach z mężem zdecydowaliśmy, iż zabierzemy ją do naszego mieszkania w Krakowie. Krzysztof mnie wsparł:

— Mamy dosyć miejsca, Aniu. To twoja mama, a do tego już starsza kobieta – co nam może zrobić?

Urządziliśmy mamie przytulny pokój, regularnie wozimy ją do lekarzy, pilnujemy leków. Ale moja ciąża, którą przyjęłam jako błogosławieństwo, jakoś jej nie ucieszyła. Spodziewałam się, iż będzie zachwycona myślą o wnuczce, bo przecież zawsze marzyła o kontynuacji rodu. Zamiast euforii jej zachowanie stawało się coraz bardziej przerażające.

Czasem patrzy na mnie pustym wzrokiem i nagle rzuca:

— Ty kto? Wynoś się z mojego domu!

Kiedy próbujemy ją uspokoić, zaczyna krzyczeć:

— Nie ważcie się mi rozkazywać! To ja tu rządzę, a wy jesteście nikim!

Przestawia meble, chowa moje rzeczy, a czasem dochodzi do tego, iż wypycha mnie za drzwi, jakbym była obca. Znosiłam to, ale gdy zaczęła wymagać, żebym nosiła ciężkie torby lub pomagała przesuwać szafę, straciłam cierpliwość. Starałam się wytłumaczyć, iż przez ciążę nie mogę dźwigać, ale w odpowiedzi słyszałam tylko:

— Niewdzięczna smarkulo! Poświęciłam ci całe życie, a ty choćby pomóc nie umiesz!

Powtarzałam, iż spodziewam się dziecka, iż muszę uważać, ale jej oczy pozostawały puste. Nie pamięta. Nie rozumie. Ta bezradność sprawia, iż płaczę w nocy, a każdy mój szloch zdaje się ranić moje nienarodzone jeszcze dziecko.

Krzysztof też jest na granicy wytrzymałości. Mama myli go z jakimiś wymyślonymi postaciami, nazywa raz Jackiem, raz Robertem, a czasem zupełnie dziwnymi imionami. Opowiada mu o moim dzieciństwie, jakby był przypadkowym znajomym, a nie moim mężem. Ostatnio wyznał, zaciskając zęby:

— Aniu, ledwo się trzymam. Jeszcze trochę, i stracę panowanie nad sobą. Ona doprowadza mnie do szału, i boję się, iż pewnego dnia… zrobię coś strasznego.

Ja też jestem na krawędzi. Ale najbardziej dręczy mnie strach o dziecko. Jestem w dwudziestym drugim tygodniu, a w głowie wciąż kołaczą mi się koszmarne scenariusze. Co, jeżeli mama uzna moje dziecko za obce? A jeżeli zechce się go pozbyć? Oddaje do domu dziecka, wyrzuci na ulicę, albo… choćby nie chcę myśleć, co jeszcze może jej przyjść do głowy. Te myśli dławią mnie, odbierają sen, zatruwają euforia z oczekiwania na macierzyństwo.

Przyjaciółka, widząc moje łzy, zaproponowała:

— Aniu, oddaj ją do domu opieki. Tam zajmą się nią profesjonaliści, a wy odetchniecie.

Wzdrygnęłam się na te słowa. Jak mogłabym tak postąpić z własną matką? Oddała mi całe swoje życie, poświęciła wszystko, żebym mogła być szczęśliwa. Porzucić ją teraz to zdrada, czarna niewdzięczność. Ale w głębi duszy pytam siebie: a jeżeli to jedyne wyjście? Może tak będzie lepiej dla nas wszystkich? Dla mamy, dla dziecka, dla naszej rodziny, która już trzeszczy w szwach?

Rozdarta jestem między poczuciem obowiązku a strachem o przyszłość. Co robić? Oddać mamę do specjalistycznej placówki, gdzie może będzie jej lepiej, czy dalej żyć w tym piekle, ryzykując zdrowie dziecka i własne nerwy? Nie wiem. I od tej niepewności moje serce pęka na dwoje.

Idź do oryginalnego materiału