Moje dzieci bez opieki: teściowa i mama porzuciły mnie dla jogi

twojacena.pl 2 dni temu

Moje dzieci zostały bez pomocy: teściowa i mama wyjechały na jogę, zostawiając mnie samą

W małym miasteczku na południu Polski, gdzie życie toczy się spokojnie, a rodzinne więzi wydają się niezniszczalne, moja rzeczywistość zamieniła się w koszmar. Ja, Joanna, matka trójki maluchów, znalazłam się na skraju wyczerpania. Moja teściowa i mama, obie po pięćdziesiątce, uznały, iż ich własne pragnienia są ważniejsze niż moja walka o przetrwanie. Wyjechały na dwutygodniowy wyjazd z jogą w góry, zostawiając mnie samą z dziećmi, i ta rana wciąż krwawi.

Mam trójkę dzieci: Kacper ma cztery lata, Zosia trzy, a najmłodszy, Miłosz, ledwo półtora. Mój mąż, Marek, pracuje od rana do nocy, żeby utrzymać rodzinę. Nie narzekam na niego – robi, co może. Ale ja jestem sama z trzema maluchami, które wymagają uwagi nonstop. Kacper bez przerwy zadaje pytania, Zosia marudzi, a Miłosz płacze, jeżeli nie trzymam go na rękach. Moje życie to niekończący się cykl prania, gotowania, sprzątania i prób niezwariowania. Śpię może cztery godziny na dobę, a sił już prawie nie mam.

Kiedy byłam w ciąży z Miłoszem, teściowa, Danuta, i moja mama, Elżbieta, obiecały pomagać. Mówiły, iż będą zabierać starsze dzieci na spacery, siedzieć z najmłodszym, żebym mogła trochę odpocząć. Wierzyłam im, łapałam się tych obietnic jak brzytwy. Ale po urodzeniu Miłosza wszystko się zmieniło. Danuta oświadczyła, iż ma „swoje życie” i nie chce być przywiązana do wnuków. Mama zaczęła opowiadać, jak jest zmęczona i marzy, by „pobyć dla siebie”. Ich słowa brzmiały jak zdrada, ale wciąż miałam nadzieję.

Ostatnio zadały mi kolejny cios. Jakby się umówiły, powiedziały, iż jadą na dwutygodniowy wyjazd z jogą w Tatry. „Chcemy się zresetować – powiedziała mama. – Joanno, my też potrzebujemy odpoczynku”. Teściowa dodała: „Wy młodzi, dacie radę. Ja w waszym wieku wszystko sama ciągnęłam”. Byłam w szoku. Wiedziały, jak mi ciężko, widziały podkrążone oczy, słyszały, jak błagałam o pomoc. Ale ich „reset” okazał się ważniejszy niż moje łzy.

Próbowałam je przekonać. „Jak sobie poradzę sama z trójką dzieci? – pytałam. – Miłosz choruje, Kacper nie słucha, nie mam choćby czasu zjeść!” Mama machnęła ręką: „Przesadzasz, wszyscy przez to przechodzą”. Danuta była jeszcze chłodniejsza: „Nie dramatyzuj, Joanno. Wrócimy za dwa tygodnie, nic wielkiego się nie stanie”. Ich obojętność ciąła jak nóż. Czułam się porzucona, jakby moje dzieci i ja były tylko zawadą w ich nowym, „wolnym” życiu.

Marek, gdy dowiedział się o ich wyjeździe, tylko wzruszył ramionami. „Co ja mogę zrobić? To ich wybór” – powiedział. Jego słowa dobiły mnie. Zostałam sama z tym chaosem. Pierwszy dzień bez nich był piekłem: Miłosz marudził, Zosia wylała sok na kanapę, a Kacper rzucił histerię, bo chciał iść na plac zabaw. Krzyczałam na dzieci, a potem płakałam z poczucia winy. Moje życie zamieniło się w koszmar, i nikt nie wyciągnął do mnie ręki.

Zadzwoniłam do mamy, licząc, iż się opamięta. Ale ona, wesoła i beztroska, odparła: „Joanno, jesteśmy na jog„Joanno, jesteśmy na jogę, tu takie piękne widoki – wytrzymasz, jakoś to będzie”, a teściowa choćby nie odebrała telefonu.

Idź do oryginalnego materiału