Dziecięca kreatywność nie ma końca, trudno ją okiełznać, ubrać w słowa. To, co rodzi się w głowach małych odkrywców, jest zaskakujące i niewyobrażalne. Zachęcanie do samodzielności, docenianie nowych pomysłów i dawanie przestrzeni wyobraźni jest kluczem do szczęśliwego dzieciństwa. Jednak nie zawsze wszystko toczy się tak, jakbyśmy sobie to wyobrażały.
Życiowe zmiany
Odezwała się do nas Monika, mama dwójki dzieci. Kobieta, która szuka odpowiedzi na dość nurtujące pytanie: "Czy moje dzieci nie powinny urodzić się w rodzinie królewskiej?".
"Przyznaję, jesteśmy typowymi mieszczuchami. Ja i mąż urodziliśmy się w dużym mieście. Tutaj na świat przyszły też nasze dzieci. Tośka skończyła w tym roku 5 lat, a Marcelina 6. Odkąd pamiętam, mieszkaliśmy w bloku. Najpierw na starym osiedlu na 7 piętrze, potem w nieco bardziej kameralnym miejscu, na takim zamkniętym osiedlu, które gwałtownie okazało się porażką.
Deweloper nie pomyślał o wielu kwestiach, ale to nie temat na teraz. Sprzedaliśmy mieszkanie i kupiliśmy domek na typowej wsi. Jak to mój mąż powiedział: 'Wyprowadziliśmy się tam, gdzie psy dupami szczekają'. Trafiła się okazja, choćby się długo nie zastanawialiśmy. Spakowaliśmy manatki i rozpoczęliśmy życie w nowym miejscu.
Pięknie, sielsko i anielsko. Całe lato przesiedzieliśmy na świeżym powietrzu, przeleżeliśmy na leżakach. Jednak teraz, kiedy dzieci wróciły do szkoły i przedszkola, zagościliśmy w domu.
Nie tak je wychowałam
I w tym momencie czar prysł, a ja przetarłam oczy i dostrzegłam szarą rzeczywistość. Na wsi żyją różne robactwa, muchy i inne latające stworzenia. W mieście walczyliśmy głównie z komarami, nic więcej nie uprzykrzało nam życia. Kupiliśmy łapki, lepy i walczymy z robactwem.
Moje dziewczynki, zamiast machnąć ręką na jedną czy drugą muchę, to się ich boją. Serio, nie żartuję. Piszczą, jak któraś na nich usiądzie, uciekają, skaczą. A kiedy Tosię ugryzła mrówka, krzyczała tak głośno, iż chyba w sąsiedniej miejscowości było ją słychać. Na początku choćby mnie to śmieszyło, ale po tych kilku tygodniach, to ja serio mam dosyć.
Myślałam, iż się przyzwyczają, iż odnajdą się na tej naszej wsi, ale widzę, iż jest tylko gorzej. Zachowują się jak księżniczki, takie damulki, które boją się wszystkiego, co się rusza. Czasami się choćby zastanawiam, czy one nie powinny urodzić się w rodzinie królewskiej?
Wiem, iż kilka lat mieszkały w mieście, no ale na litość boską, przecież muchy, meszki i robaki to nie jest koniec świata. Wystarczy się przyzwyczaić, albo nie zwracać na nie uwagi. Jak tak dalej pójdzie, to spakuję tobołki i wrócimy do blokowiska do miasta. Najlepiej na 10 piętro, żeby nic do nas nie doleciało".