Moje poświęcenie dla rodziny uczyniło mnie obcą we własnym życiu: historia pewnej matki.

newsempire24.com 3 dni temu

Zawsze byłam jedną z tych kobiet, które żyją dla swoich dzieci. Od nieprzespanych nocy, gdy syn był malutki, po niepokoje o jego przyszłość, gdy dorósł. Posiwiałam przedwcześnie, wiele oddałam, wiele poświęciłam, ale robiłam to z miłości – w końcu miałam tylko jednego Pawła. Gdy skończył 31 lat, pomyślałam, iż czas pomyśleć też trochę o sobie.

Paweł ożenił się osiem lat temu. My wraz z teściami sfinansowaliśmy wesele, a ja jako prezent wręczyłam im kopertę z pieniędzmi – niech sami zdecydują, na co je przeznaczą. Młodzi zaraz po ślubie wynajmowali dwupokojowe mieszkanie w dobrej dzielnicy Warszawy. Cieszyło mnie, iż radzą sobie sami – nie każda para może sobie pozwolić na niezależność.

Lecz po kilku latach zaczęły się problemy finansowe. Wtedy syn zwrócił się do mnie o pomoc. Miałam stały dochód – wynajmowałam mieszkanie odziedziczone po ojcu byłego męża. Najemca był wzorowy: samotny mężczyzna, bez awantur, płacił regularnie, nie narzekał. Gdy jednak dowiedziałam się, iż synowa jest w ciąży, postanowiłam – trzeba pomóc.

Wypowiedziałam umowę lokatorowi i oddałam mieszkanie synowi z żoną. Pomyślałam – no cóż, na jakiś czas zrezygnuję z ulubionych krewetek i ryb, jakoś przetrwam. Ważne, iż pomogę rodzinie. Do tego synowa nagle stała się dla mnie serdeczna – zapraszała do siebie, pytała o zdanie.

Minęły trzy lata. Przez trzy lata żyli w tym mieszkaniu, nie płacąc ani grosza. A ja wciąż nie miałam serca, by poprosić ich o wyprowadzkę. Wiecie, gdy relacje są dobre – to jak pułapka. Ciężko być „tą złą”, która przypomni o zobowiązaniach. Zaczęłam jednak zauważać, iż sama się męczę: senność, ociężałość, nadprogramowe kilogramy. Jem byle co, bo oszczędzam. Wszystko dla nich.

Pewnego dnia zebrałam się na odwagę. Spokojnie, bez wyrzutów, zapytałam syna: „Pawle, może już czas poszukać własnego mieszkania? Przecież masz daleko do pracy, a ofert nie brakuje”. On tylko się zaśmiał. A synowa dodała, iż „dziecko jeszcze małe, niech trochę tu pomieszkają”.

Spróbowałam wytłumaczyć, iż bycie matką nie oznacza wiecznego poświęcania siebie. Że mogą znaleźć coś bliżej przedszkola. Ale rozmowa poszła w złym kierunku. Urażeni. A ja poczułam się winna. Winna dlatego, iż po prostu zapragnęłam normalnie żyć.

Tydzień później teściowie zaprosili mnie na urodziny jakiegoś krewnego – mówili, iż spotkaliśmy się na weselu. Nie miałam ochoty iść, ale nalegali: prezent niepotrzebny, po prostu przyjdź. No to poszłam.

Czekała mnie niespodzianka. Wszystkie spojrzenia skierowane na mnie. Tematem wieczoru stała się moja „okrutność” – jak można pozbawiać młodych dachu nad głową? Co ważniejsze: pieniądze czy spokojne życie syna i wnuka? Dziesięć osób, a każda potępia. Nikt nie chciał słuchać, jak ja się czułam przez te wszystkie lata.

W końcu uznano, iż Paweł z rodziną zostaną w mieszkaniu, ale teraz będą płacić – symboliczną kwotę, połowę rynkowej stawki. W praktyce – jeszcze mniej. A ja oficjalnie zostaję właścicielką, mam prawo żądać remontu, terminowych opłat i tak dalej. W teorii sprawiedliwie, ale to narzucone rozwiązanie. Byłam po prostu zmęczona.

Czuję, iż ta „umowa” nie przyniesie nic dobrego. niedługo zaczną się konflikty, pretensje. Ale wyboru nie mam. Teraz postanowiłam inaczej: jeżeli coś zepsują – naprawiają na swój koszt. Chcę wierzyć, iż uda nam się zachować dobre relacje. ale jeżeli nie – cóż, taka jest cena ich wyboru. Chciałam inaczej… Ale mnie nie usłyszano.

Idź do oryginalnego materiału