„Gosiu, może Krysia ma rację? Mają rodzinę, niedługo urodzi się dziecko. Jak to będzie wyglądało, iż ty z nimi mieszkasz?” — powiedziała mi mama. „A dlaczego ja mam się nad tym zastanawiać? To mieszkanie jest tak samo moje, jak jej!” — odparłam, ale w głębi poczułam, jak uraza i zwątpienie ściskają mi serce. Ta rozmowa z mamą stała się ostatnią kroplą przelewającą czarę. Życie z siostrą i jej mężem pod jednym dachem stawało się coraz trudniejsze, i zaczęłam się zastanawiać, jak my to wszystko ogarniemy.
Ja i Krysia jesteśmy siostrami, a mieszkanie, w którym żyjemy, dostałyśmy od babci. Duże, trzypokojowe, w centrum Krakowa — prawdziwy skarb. Babcia zapisała je nam obu, żebyśmy mogły dzielić je po równo. Gdy Krysia wyszła za mąż za Marka, wprowadzili się tutaj, a ja wtedy mieszkałam w innym mieście, wynajmowałam pokój i nie protestowałam. Ale rok temu wróciłam: moja praca przeszła na zdalny tryb i stwierdziłam, iż nie ma sensu płacić za najem, skoro mam swoją część w mieszkaniu.
Na początku było w porządku. Krysia i Marek to dobrzy ludzie, zawsze się z siostrą dogadywałyśmy. Starałam się nie przeszkadzać: zajmowałam jeden pokój, pomagałam w sprzątaniu, robiłam zakupy. Ale gdy Krysia zaszła w ciążę, atmosfera zaczęła się zmieniać. Marek coraz częściej sugerował, iż może powinnam pomyśleć o wyprowadzce. „Gosia, jesteś młoda, możesz coś wynająć” — mówił z uśmiechem, ale słyszałam w tym ukryty przekaz. Krysia milczała, ale widziałam, iż się z nim zgadza.
Mama, dowiedziawszy się o napięciu, stanęła po ich stronie. „Gosiu, oni mają rodzinę, dziecko w drodze. Potrzebują przestrzeni. A ty jesteś sama, łatwiej ci będzie” — powtarzała. Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Łatwiej? To mieszkanie jest moje z prawa, mam takie samo prawo do niego jak Krysia! Dlaczego powinnam ustąpić tylko dlatego, iż oni będą mieli dziecko? Ja też chcę żyć w swoim domu, budować własne życie. Ale słowa mamy zabolały. Może faktycznie jestem egoistką? Może powinnam wyjść, żeby nie psuć im rodzinnego szczęścia?
Wspólne życie stawało się coraz cięższe. Krysia zaczęła irytować się drobiazgami: raz grałam za głośno muzykę, raz zajęłam łazienkę, gdy akurat potrzebowała. Marek pewnego dnia wspomniał, iż z dzieckiem będą potrzebowali mojego pokoju na dziecięcy kącik. Próbowałam rozmawiać spokojnie: „Ludzie, dogadajmy się. Mieszkanie jest wspólne, nie mam nic przeciwko pomocy, ale wyrzucać mnie — to niesprawiedliwe”. Krysia westchnęła: „Gosia, nikt cię nie wyrzuca. Ale sama rozumiesz, będzie ciasno”. Rozumiałam, ale czułam się jak osaczona.
Postanowiłam porozmawiać z mamą jeszcze raz. „Mamo, dlaczego to ja mam wyjść? To mój dom, też chcę tu żyć. Dlaczego Krysia z Markiem nie szukają swojego mieszkania?” Mama odparła, iż to młodzi, mają dziecko w drodze, a ja „jeszcze zdążę się urządzić”. Ale mam 29 lat, nie jestem dzieckiem, mam własne życie i plany. Pracuję, płacę rachunki, robię zakupy. Dlaczego moja część nagle stała się mniej ważna?
Zaczęłam myśleć, jak rozwiązać tę sytuację. Sprzedać swoją część? Ale kocham to mieszkanie, tu spędziłam dzieciństwo i młodość. Poza tym sprzedaż udziału w wspólnym mieszkaniu to trudna sprawa, a Krysia z Markiem raczej nie będą w stanie go wykupić. Wynająć coś sama? To możliwe, ale wtedy wszystkie oszczędności pójdą na czynsz, a marzenia o podróży albo samochodzie trzeba będzie odłożyć na lata. Zaproponowałam siostrze prawny podział, żeby każda miała swoją część, ale odmówiła: „Gosia, to bez sensu, dzielić jedno mieszkanie. Lepiej idź swoją drogą”.
Te słowa zabolały mnie najbardziej. Swoją drogą? A to mieszkanie to nie część mojej drogi? Czułam się jak intruz we własnym domu. Krysia i Marek już planują, gdzie stanie łóżeczko, a ja siedzę w swoim pokoju i myślę, co dalej. Mama dzwoni prawie codziennie, namawia do ustępstw. „Gosiu, rodzina jest najważniejsza. Pomyśl o siostrzeńcu albo siostrzenicy” — mówi. Ale ja też chcę być częścią tej rodziny, a nie czuć się jak piąte koło u wozu.
Wczoraj poradziłam się przyjaciółki, prawniczki. Zasugerowała jasną umowę o użytkowaniu mieszkania albo choćby podział przez sąd, jeżeli nie dojdziemy do porozumienia. Ale nie chcę iść na sąd — to przecież moja siostra, moja rodzina. Zaproponowałam Krysi i Markowi inny układ: będę płacić więcej za media i zrobię część remontu, jeżeli przestaną na mnie naciskać. Obiecali przemyśleć, ale widzę, iż im to nie pasuje.
Teraz sama nie wiem. Może mama ma rację i powinnam się poświęcić dla ich szczęścia? Ale wtedy czuję, iż zdradzam samą siebie. To mieszkanie to nie tylko ściany, to wspomnienia o babci, o naszym dzieciństwie z Krysią. Nie chcę go tracić. Wierzę, iż znajdziemy rozwiązanie: może podzielimy pokoje, ustalimy grafik, żeby wszystkim było wygodnie. Chcę, żeby mój przyszły siostrzeniec albo siostrzenica rosli w miłości, a nie w kłótniach.
Ta sytuacja nauczyła mnie cenić swój dom, ale też pokazała, jak trudno walczyć o swoje, gdy chodzi o rodzinę. Mam nadzieję, iż Krysia i Marek mnie zrozumieją, a mama przestanie widzieć we mnie tylko „młodszą siostrę, która ma ustąpić”. Chcę być częścią ich życia, ale nie kosztem własnego szczęścia. Może czas wszystko ułoży i znajdziemy sposób, by żyć razem jak prawdziwa rodzina.