**Dziennik, 15 maja 2023**
Poznałem dziś Wandę. Spóźniała się na egzamin, a tramwaj odjechał jej sprzed nosa. Stała na przystanku, tupiąc ze złości.
— No proszę! — warknęła. — Teraz na pewno się spóźnię.
— Dokąd pani tak śpieszy? — zapytałem, zatrzymując rower. — Mogę podwieźć.
— Na rowerze? Żartuje pan? — spojrzała na mnie jak na wariata.
— Lepiej niż piechotą. Albo czekać na następny tramwaj — który przyjedzie za pół godziny — dodałem.
Telefony komórkowe jeszcze nie istniały, a automaty na ulicach rzadko działały. W końcu wsiadła, niepewnie trzymając się bagażnika. Po dziesięciu minutach byliśmy pod uczelnią medyczną. Zeskoczyła, spoglądając na moje spocone czoło.
— Dziękuję. Ciężko było?
— Trochę — przyznałem. — Jak masz na imię?
— Wanda. A ty?
— Krzysztof. Powodzenia na egzaminie! — odjechałem, ale postanowiłem zaczekać.
Gdy wyszła, promieniała. Zdała na piątkę. Zaproponowałem spacer nad Wisłą, potem kino. Wieczorem, żegnając ją pod blokiem, wiedziałem, iż jest zakochana.
Rok później wzięliśmy ślub. Mieszkanie mieliśmy małe, ale szczęśliwe. Aż umarł mój ojciec — profesor uniwersytetu — na zawał podczas wykładu. Matka przestała funkcjonować. Wanda zgodziła się, byśmy zamieszkali z nią, choć z każdym dniem kobieta wydawała się bardziej zagubiona.
Lekarz potwierdził: demencja. Rok później wyszła po kefir dla ojca — i potrącił ją samochód.
Zostaliśmy sami w dużym mieszkaniu. Urodził się Tomek. Żyliśmy, kłóciliśmy się, godziliśmy. Aż nagle zauważyłem, iż Wanda się zmieniła.
— Wychudłaś — powiedziałem pewnego wieczoru. — Musisz jeść.
— Nie mam apetytu — odparła krótko.
Zrozumiałem dopiero, gdy znalazłem jej notatki. Podejrzewała, iż mam kochankę. A ja? Owszem, w pracy flirtowałem z młodszą koleżanką, ale to tylko głupie żarty.
W dniu moich urodzin urządziłem przyjęcie w restauracji. Wanda wyszła w połowie, udając ból głowy. Wróciłem wściekły.
— Kompromitujesz mnie! — rzuciłem.
— Ja? A ty tańczyłeś z tamtą na oczach wszystkich! — krzyknęła.
— No dobrze! — warknąłem. — Kasia jest w ciąży. To koniec.
Spakowała walizkę i wyprowadziła się do matki.
Minęły lata. Tomek wyrósł, ożenił się, urodziło mu się dziecko. Pewnego dnia przyszedł:
— Mamo, potrzebujemy twojego mieszkania.
— Sprzedaj je, kup sobie mniejsze, a resztę daj nam — powiedział twardo.
Zgodziła się. Przeprowadziła się do kawalerki. Gdy Tomek odwiedził ją po remoncie, odetchnął:
— Mamo, żona znów jest w ciąży. Weźmiesz starszego syna na trochę?
— Oczywiście — uśmiechnęła się, choć wiedziała, iż plany urlopu legły w gruzach.
Gdy wyszedł, otworzyła laptop. Szukała kanapy dla wnuka.
**Lekcja:** Czasem oddajesz wszystko, a i tak czujesz, iż to za mało. Ale miłość nie liczy rachunków.