Myślała, iż to zwykła dziewczęca sukienka. Kiedy przeczytała drobny druk, była przerażona

mamadu.pl 3 godzin temu
Savannah, pewna mama z USA, kupiła swojej córeczce uroczą sukienkę z króliczkami i wielkanocnymi wzorami. Dopiero kiedy dziecko spało, postanowiła przyjrzeć się bliżej drobnym napisom na tkaninie. To, co przeczytała, okazało się wstrząsające – od aluzji sek*ualnych po "kupon na pe*p show". Czy producenci dziecięcych ubrań w ogóle kontrolują, co trafia na rynek?


Zwykła sukienka czy ukryta prowokacja?


Na pierwszy rzut oka ubranie wyglądało niewinnie: króliczki, żelki, kurczaczki. Typowa, kolorowa dziecięca sukienka. Jednak, jak wyznała Savannah na TikToku, której nagranie obejrzano już ponad 31 milionów razy, coś ją tknęło, by sprawdzić drobny druk.

"Pewnego dnia, gdy córeczka spała, pomyślałam, iż zajrzę i zobaczę, co adekwatnie tam napisano" – tłumaczyła.

Szokujące napisy


Zamiast słodkich haseł, Savannah znalazła teksty, które zdecydowanie nie powinny znaleźć się na dziecięcym ubraniu.

"Chcesz urządzić polowanie na jajka wielkanocne pod kołdrą?".

"Ten kupon uprawnia cię do jednego darmowego pe*p show!".

"Udawajmy, iż jesteśmy królikami i róbmy to, co przychodzi naturalnie".

"Moje tulipany (usta) chcą być na twoich tulipanach".

Najbardziej dziwne, według niej, brzmiało: "Byłeś najlepszym mężem i przyjacielem, o jakiego dziewczyna mogła kiedykolwiek prosić".


Internet wrze


W komentarzach posypała się fala krytyki.

"Co to, do cholery jest?" – brzmiał jeden z najczęściej lajkowanych.

Inni pytali:


"Gdzie to kupiłaś?", a kolejne osoby pisały: "obrzydliwe", "chore", "fuj".

"Świat jest teraz taki wypaczony" – stwierdził ktoś inny.

Niektórzy próbowali tonować emocje.

"Może to był przypadek i po prostu ktoś przez pomyłkę wrzucił takie napisy" – zasugerował użytkownik.

Marka zareagowała


Szybko ustalono, iż sukienka pochodziła z małej amerykańskiej firmy Lele & Co. Marka natychmiast wycofała produkt i wydała oświadczenie:

"Chcę wyrazić moje najszczersze przeprosiny za nieodpowiedni tekst znaleziony na jednym z ubrań sprzedanych w moim sklepie. (…) Ta konkretna rzecz była odsprzedażą od dostawcy i niestety nie wychwyciłam obraźliwych treści, zanim trafiła do oferty".

Firma zapewniła, iż cały towar został natychmiast zniszczony, a wobec dostawcy podjęto działania prawne.

Co ja o tym sądzę?


Kiedy słyszę tę historię, moja pierwsza myśl to: jak można dopuścić coś takiego do sprzedaży? choćby jeżeli był to "błąd dostawcy", ktoś przecież musiał ten projekt zatwierdzić. Ktoś musiał spojrzeć i powiedzieć: "ok, to idzie do obrotu".

To przerażające, iż trzeba dziś czytać nadruki na dziecięcych ubraniach tak, jak czyta się etykiety na produktach spożywczych. Ta historia pokazuje, iż niewinny design może kryć coś, co nie ma prawa trafiać do świata najmłodszych.

I chociaż marka przeprosiła i zareagowała szybko, w głowie zostaje pytanie: ile takich "wpadek" jeszcze nam umyka?

Źródło: nypost.com


Idź do oryginalnego materiału