O młodym, niezwykle zdolnym lekarzu gwałtownie zrobiło się głośno w całym regionie. „Lekarz z powołania” – mówili o Marku, który niedawno zaczął pracę w szpitalu wojewódzkim. choćby doświadczeni lekarze podziwiali jego umiejętności. Chłopak był rzeczywiście wyjątkowo utalentowany i pracowity, dlatego gwałtownie zyskał przydomek „diament”.
Własnej rodziny jeszcze nie miał – jego jedyną najbliższą osobą była mama. Marek bardzo kochał Elżbietę i był jej ogromnie wdzięczny za to, iż poświęciła mu całe swoje życie. Elżbieta również studiowała medycynę, kiedy dowiedziała się, iż spodziewa się dziecka. Życie potoczyło się tak, iż musiała zrezygnować z marzeń o karierze lekarskiej.
Ojciec dziecka od razu się od niej odciął – zarówno od niej, jak i od ich syna. Mimo wszystko Elżbieta zdecydowała się urodzić i wychować dziecko sama. Obiecała sobie wtedy: jeżeli ona nie zostanie lekarzem, to jej syn na pewno nim zostanie. Rzuciła studia, wróciła z małym dzieckiem do matki, podjęła pracę i cały swój czas poświęciła wychowaniu Marka. Nigdy nie wyszła za mąż – syn stał się dla niej całym światem.
Marek nie zawiódł matki. Połączył talent z ogromną pracowitością, a wiara mamy dodawała mu sił. W pracy odnosił sukcesy – często wzywano go z domu, kiedy przypadek był wyjątkowo trudny.
Tego dnia Elżbieta kończyła pięćdziesiąt lat. Marek kupił wielki bukiet kwiatów i zarezerwował najlepszą restaurację. Ten wieczór miał być tylko ich. I nagle – telefon. Dzwonili ze szpitala. Potrzebowali jego pomocy, bo tylko Marek mógł poradzić sobie z tym przypadkiem.
Początkowo Marek odmówił – był poza miastem, świętował z mamą jej jubileusz. Ale Elżbieta spojrzała na niego poważnie:
– Synu, musisz jechać. Składałeś przysięgę. Proszę cię – to będzie najpiękniejszy prezent dla mnie, jeżeli komuś dziś pomożesz.
Marek zawahał się, ale posłuchał. Wiedział, iż choć mama nie została lekarką, wciąż miała w sobie to poczucie misji. W szpitalu czekał na niego bardzo trudny przypadek. Złote ręce Marka zrobiły, co trzeba. Pacjent cudem przeżył.
Kilka dni później Elżbieta przyjechała do syna do szpitala.
– Przedstaw mnie temu mojemu „prezentowi” – zażartowała, mając na myśli człowieka, któremu Marek uratował życie.
Marek zaprowadził ją do sali. Po drodze wspomniał, iż ten mężczyzna chyba nie ma nikogo – od dwóch tygodni nikt go nie odwiedził.
Na progu sali Elżbieta zamarła. Na szpitalnym łóżku rozpoznała… Włodzimierza, ojca Marka. Tego, który zostawił ją z dzieckiem i przez prawie trzydzieści lat nie zainteresował się ani nią, ani ich synem.
– Synu… to twój ojciec – wyszeptała. – Widocznie Bóg cię wtedy ocalił, byś dziś mógł ocalić jego.
Długo stali w objęciach, milcząc w ciemnym szpitalnym korytarzu. Żadne z nich nie czuło żalu. Bo byli lekarzami – z powołania. A dla prawdziwego lekarza życie drugiego człowieka zawsze jest najważniejsze.