Babciu, niestety jutro nie przyjedziemy na twój jubileusz, wybacz nam mówił przez telefon Antek, mąż wnuczki Klaudii, wieczorem przed uroczystością.
Antosiu, co się stało? zapytała zaniepokojona Nadzieja Ignacówna.
Babciu, Klaudia właśnie trafiła do szpitala. Nie mogła doczekać się twojego święta, postanowiła zrobić ci prezent nieco wcześniej, choć jeszcze nie urodziła. Dzwonię z porodówki w głosie Antka słychać było równocześnie niepokój i radość.
Jezu, Antek, co za radość! A ja się już wystraszyłam. Zadzwoniłeś wieczorem, a wy zwykle o tej porze nie dzwonicie. No dobrze, dzięki, iż dałeś znać. Będę się modlić, żeby wszystko było w porządku z Klaudynką i moim prawnuczkiem. Zadzwoń, jak się urodzi, choćby jeżeli będzie noc i tak nie zasnę.
Dobrze, babciu, zadzwonię.
Dwie godziny później Antek znów się odezwał, tym razem rozradowany:
Babciu, masz prezent na jubileusz prawnuczek Jasio! Klaudia czuje się dobrze. Więc świętuj bez nas.
Dzięki, Antku, i za Jasia, i za życzenia. Przytul mocno Klaudynkę, dzielna dziewczyna.
Nadzieja Ignacówna kończyła sześćdziesiąt pięć lat. Gości miała niewielu przyjedzie tylko druga córka z mężem i synem, jej wnukiem, oraz przyjaciółki Wanda i Nina, z którymi pracowała całe życie. Od młodości trzymały się razem.
Siedem lat temu Nadzieja pochowała męża, Leszka. Żyli szczęśliwie, ale los bywa przewrotny serce zawiodło, a on choćby nie doczekał emerytury. Wychowali córkę Alinę, wysłali na studia, teraz mieszka z mężem w mieście.
Nadzieja i Leszek żyli w dużym osiedlu przy ogromnej fabryce, gdzie pracowała większość mieszkańców. Oni też tam się poznali. Młody inżynier Leszek, przystojny i postawny chłopak, zauważył w stołówce roześmianą, urodziwą Nadzię. Gdy wyszła z koleżanką Niną, zatrzymał ją przy drzwiach.
Dziewczyno, poznajmy się. Jestem Leszek, możesz mówić mi Leszek albo Lechu wszystko mi jedno uśmiechnął się szeroko.
Nadzieja odparła nieco zawstydzona, rumieniąc się. Spodobał jej się od pierwszego wejrzenia.
Piękne imię: Nadzieja. Może poczekam na ciebie wieczorem, jeżeli nie masz nic przeciwko?
Nie mam odparła i odeszła za Niną.
Wieczorem Leszek już na nią czekał.
Może pójdziemy do kina? Albo na spacer do parku?
Lepiej na spacer. W kinie nie porozmawiamy zaśmiała się.
Gdzie pracujesz? spytał.
W dziale planowania, jestem ekonomistką. Niedawno skończyłam studia. A ty?
Też jestem świeżo po politechnice. Dostałem tu pracę w dziale sprężyn.
Mieszkasz tu?
Tak, z rodzicami. Mamy dom. Tata jest majstrem budowlanym sam go postawił. Marzył o własnym domu, choć dawali mu mieszkanie w bloku. Mama go wspierała.
A moi rodzice mieszkają na wsi, daleko stąd. Po studiach nie wróciłem co bym tam robił? Wybrałem tę fabrykę miałem tu praktyki. Podoba mi się tu: domki, bloki, dużo zieleni.
Ja też tu się wychowałam. Kocham to miejsce.
I tak zaczęła się ich miłość. Pewnego dnia Leszek przyszedł poznać rodziców Nadziei z kwiatami dla matki i butelką koniaku dla ojca.
Dzień dobry przywitał się. Jestem Leszek, pracuję z Nadzieją. Dla pani kwiaty, a dla pana to coś mocniejszego.
Dzięki, Leszku odparła matka. Nie trzeba było się trudzić.
Jak to? W gościach nie wypada z pustymi rękoma uśmiechnął się, siadając obok Nadzi.
Rodzicom od razu się spodobał rozmawiał swobodnie, jakby znali go od lat. Opowiedział o swoich rodzicach i dwóch braciach. Gdy wychodził (nie za późno, by nie nadużywać gościnności), Nadzia odprowadziła go do furtki.
Nadziu, twoi rodzice są cudowni tak zwyczajni i serdeczni.
Widziałam, jak gwałtownie złapałeś z tatą wspólny język roześmiali się.
No dobrze, wracam do akademika. Będę tęsknił. Do jutra.
Wkrótce wzięli ślub. Rodzice wyprawili im huczne wesele zjechali się choćby krewni Leszka ze wsi, przywożąc całe wory jedzenia: mięso, masło, mleko, jaja.
Na co tyle? dziwiła się matka Nadzi, a teściowa tylko się zaśmiała:
Teraz macie dwóch mężczyzn w domu, a mężczyzn trzeba dobrze karmić. Znam się na tym!
Mieszkali z rodzicami w dużym domu choćby gdy urodziła się Alina, było miejsce na osobny pokój. Żyli zgodnie i wesoło, choć rodziców Nadzi rychło zabrakło najpierw ojciec, potem matka. A potem i Leszek odszedł przedwcześnie.
Nadzieja długo opłakiwała męża. Lata mijały, w końcu przeszła na emeryturę. Teraz kończyła sześćdziesiąt pięć lat. Z czasem ból osłabł, choć tęsknota została.
Jubileusz obchodziła w małym gronie. Córka z rodziną gwałtownie odjechali mieli swoje sprawy. Najważniejsze, iż byli zdrowi. Przyjaciółki Wanda i Nina zostały dłużej, ale w końcu też się pożegnały.
Gdy Nadzieja wróciła do domu, przed bramą zobaczyła starszą Nissę Terrano z otwartą maską. Mężczyzna pochylony nad silnikiem włączył latarkę robiło się ciemno.
Przepraszam, może pani potrzyma latarkę? Sam nie dam rady zwrócił się do niej.
Proszę bardzo podeszła, biorąc latarkę.
Mężczyzna grzebał w silniku, ale auto nie chciało zapalić.
Dziękuję, ale chyba nic z tego. Chyba zostanę tu na noc. Rano zadzwonię do kolegi Tadeusza, do którego jechałem. Nie chcę mu zawracać głowy o tej porze. Dobranoc.
Nadzieja wróciła do domu. Zaczęła sprzątać po przyjęciu, ale spojrzała w okno i znów wyszła. Zapukała w szybę.
To znowu ja uśmiechnęła się. Nie mogłam patrzeć, jak pan tu marnieje. Może przenocuje pan u mnie?
To nie będzie kłopot?
Żaden. Mam wygodną kanapę.
Gdy Władysław Marianowicz wszedł do domu, zdziwił się na widok zastawionego stołu.
ToNazajutrz rano znów zastukał do jej drzwi tym razem z bukietem bzów i paczką ptysiów od Bliklego, mówiąc: „Przepraszam, iż wczoraj nie mogłem znaleźć cukierni, ale dziś musiałem dotrzeć do najlepszej, bo jubilatka zasługuje tylko na to, co najsłodsze”.