„Nałożyłam sobie trzy kotlety – mąż wybuchł i oznajmił, iż powinnam schudnąć”

newsempire24.com 4 dni temu

Położyłam sobie na talerz trzy kotlety – mój mąż wpadł w furię i oznajmił, iż powinnam schudnąć.

Sześć lat małżeństwa, troje dzieci. Najstarszy, Kacper, ma pięć lat, córka Zosia – trzy, a najmłodszy, Staś – zaledwie pół roku. Nazywam się Kinga, mam trzydzieści sześć lat. Zawsze marzyłam o dużej rodzinie i dzieciakach, i na pozór wszystko mam – ale ostatnio czuję, iż tracę siebie.

Z Mariuszem poznaliśmy się, gdy miałam prawie trzydzieści lat. Wszystkie koleżanki dawno nosiły obrączki, wychowywały dzieci, rozmawiały o szkołach i kredytach, a ja wciąż nie mogłam znaleźć swojego człowieka. Praca-dom-praca. Tak toczyło się moje życie.

Aż pojawił się on – wysoki, pewny siebie, kiedyś sportowiec, teraz kierownik działu. Nigdy bym nie pomyślała, iż mogę mu się spodobać. Ale okazywał zainteresowanie, zapraszał na spotkania, dopytywał o moje pasje. A gdy przedstawił mnie swojej matce – zrozumiałam, iż to poważna sprawa.

Jego mama to najłagodniejsza kobieta pod słońcem. Od razu mnie polubiła, nazwała „słoneczkiem” i podpowiedziała Mariuszowi, by mnie poprosił o rękę. Wzięliśmy ślub, a ja byłam szczęśliwa. Po dziewięciu miesiącach urodził się Kacper i poszłam na urlop macierzyński. Potem przyszła Zosia, a zaraz po niej Staś. Od tamtej pory nie wróciłam już do pracy. Wszystko poświęciłam dzieciom i domowi.

Kacper chodzi na tańce i plastykę, Zosię uczę w domu. Uważam się za dobrą matkę. Ale jest jedno „ale” – mocno przytyłam. Teraz ważę około osiemdziesięciu kilogramów, choć wcześniej było to ledwo czterdzieści dziewięć. Wtedy dwa razy w tygodniu chodziłam na siłownię. Dziś mam troje dzieci i znalezienie chwili dla siebie graniczy z cudem.

Próbowałam parę razy robić ćwiczenia w domu – ledwo zaczynam, a tu jeden chce pić, drugi do toalety, trzeci marudzi, żeby go wziąć na ręce. Są dni, gdy ledwo znajduję siłę, by wstać z łóżka, a co dopiero trenować.

Mariusz na początku żartował: mówił, iż jestem „kuleczką” albo „jego misiaczkiem”. Wydawało się, iż choćby mu się to podoba. Ale potem przestał. Zaczynał tylko patrzeć, wzdychać. A później przyszły zarzuty.

W zeszłym tygodniu usiedliśmy do obiadu. Nałożyłam sobie trzy małe kotlety – byłam głodna, od rana nic nie jadłam. Nagle wyrwał mi dwie z talerza, rzucił je z powrotem na patelnię i powiedział zimno:

— Powinnaś schudnąć. Widziałaś się w lustrze?

Zaniemówiłam. A on dodał:

— jeżeli zakocham się w innej, to twoja wina. Potrzebuję kobiety, przy której chce mi się być. A ty… no, sama się zastanów.

Jego słowa ugodziły jak policzek. Spuściłam wzrok, zacisnęłam usta. W głowie kłębiły się myśli: „Może ma rację… Pewnie zupełnie się zaniedbałam. Jestem brzydka. Zmęczona. Już nikogo nie interesuję…”

A ja też bym chciała – do salonu, na manicure, na masaż, chociaż do kawiarni. Ale nie mamy ani czasu, ani pieniędzy. Wszystko idzie na dzieci, zajęcia, czynsz, raty, ubrania dla męża – przecież to kierownik, musi wyglądać godnie. Wspieramy też jego mamę – ma niską emeryturę. A dla mnie – nic nie zostaje.

Czasem stoję w przymierzalni, mierzę coś i płaczę. Bo wszystko za małe. Wszystko leży źle. Czuję się brzydka i niepotrzebna.

Mariusz zarabia nieźle, ale pieniędzy brakuje. A ja nie mam własnych dochodów – nie pracuję. Jakbym była w pułapce: nie ma czasu, by wrócić do pracy, i nie ma siły, by z tego wyjść.

Boję się, iż odejdzie. Widzę, jak patrzy na inne kobiety. Szczupłe, zadbane, pełne energii. Staram się. Naprawdę. Ale nie mam możliwości być „idealną”. Całe dnie to gotowanie, pranie, prasowanie, usypianie, wycieranie nosów i zmienianie pieluch.

Czasem myślę, iż gdyby nie teściowa, to już dawno spakowałby walizki. Zawsze mówi: „Mariusz, masz wspaniałą żonę, dobrą matkę. Nie masz prawa niszczyć rodziny przez kilka kilogramów więcej”.

Kurczowo trzymam się jej słów. Żyję nadzieją, iż ktoś go opamięta. Że przypomni sobie, za co mnie kiedyś pokochał. Że to tylko chwilowe. Że jeszcze wrócę do siebie. Ale teraz… boję się.

Czasem śnię, iż budzę się w ciele dawnej, szczupłej Kingi – radosnej, pewnej siebie. A potem budzi mnie o trzeciej w nocy płacz Stasia. I znów pieluszki, butelka, kaszka…

Jestem zmęczona. Nie czuję się już kobietą. Jestem tylko funkcją. Matka. Gospodyni. Cień.

I coraz częściej wraca jedna myśl: „A jeżeli naprawdę odejdzie?”.

Idź do oryginalnego materiału