Dziś znów to samo. Nałożyłam sobie na talerz trzy kotlety – mój mąż wybuchnął gniewem i oznajmił, iż powinnam schudnąć.
Sześć lat małżeństwa, troje dzieci. Najstarszy, Jakub, ma pięć lat, córka Zosia – trzy, a najmłodszy, Wojtuś, ledwie pół roku. Nazywam się Kinga, mam trzydzieści sześć lat. Zawsze marzyłam o dużej rodzinie i wydawało mi się, iż wszystko układa się idealnie. A jednak ostatnio czuję, jakbym traciła siebie samą.
Z Andrzejem poznaliśmy się, gdy miałam prawie trzydzieści lat. Wokół wszystkie przyjaciółki dawno nosiły obrączki, wychowywały dzieci, rozmawiały o szkołach i kredytach. Ja wciąż nie mogłam znaleźć swojego miejsca. Praca–dom–praca. Tak mijały dni.
Aż pojawił się on – wysoki, pewny siebie, kiedyś sportowiec, teraz kierownik działu. Nigdy nie myślałam, iż mogłabym mu go się spodobać. Ale dzwonił, zapraszał na spotkania, pytał o moje zainteresowania. A gdy przedstawił mnie swojej mamie, zrozumiałam – to poważna sprawa.
Jego matka to najłagodniejsza kobieta, jaką znam. Od razu mnie pokochała, nazywała „słoneczkiem” i namawiała Andrzeja, by się oświadczył. Wzięliśmy ślub, byłam szczęśliwa. Po dziewięciu miesiącach urodził się Jakub i poszłam na urlop macierzyński. Potem Zosia, a teraz Wojtuś. Od tamtej pory nie wróciłam do pracy. Cały mój czas to dzieci i dom.
Jakub chodzi na taniec i zajęcia plastyczne, Zosię uczę w domu. Myślę, iż jestem dobrą matką. Ale jest jeden problem – przytyłam. Bardzo. Ważę teraz około osiemdziesięciu kilogramów, kiedyś było to czterdzieści dziewięć. Kiedyś dwa razy w tygodniu chodziłam na siłownię. Teraz mam troje dzieci, a znalezienie chwili dla siebie to prawie niemożliwe.
Próbowałam kilka razy robić ćwiczenia w domu – ledwie zaczęłam, jeden chce pić, drugi do toalety, trzeci na ręce. Są dni, gdy ledwo mam siłę wstać z łóżka, a co dopiero trenować.
Andrzej początkowo żartował: nazywał mnie „pączusiem”, „moim misiem”. Wydawało się, iż go to choćby rozczula. A potem przestał. Zaczął tylko patrzeć, wzdychać. Potem przyszły pretensje.
W zeszłym tygodniu usiedliśmy do obiadu. Nałożyłam sobie trzy małe kotlety – byłam głodna, od rana nic nie jadłam. Wtedy wyrwał mi dwa z talerza, cisnął je z powrotem na patelnię i powiedział lodowatym tonem:
– Musisz schudnąć. Widziałaś siebie?
Zamarłam. A on dodał:
– jeżeli zakocham się w innej, to będzie twoja wina. Potrzebuję kobiety, przy której czuję się dobrze. A ty… no, sama wiesz.
Te słowa uderzyły mnie jak policzek. Spuściłam wzrok, zacisnęłam usta. W głowie kotłowały się myśli: „Może ma rację… Pewnie zupełnie się zaniedbałam. Jestem水上 不漂亮. Jestem zmęczona. Jestem już pewnie不 interesująca…”
A przecież i ja marzę – o wizycie u kosmetyczki, manicurze, masażu, chociaż kawie w kawiarni. Ale nie mamy ani czasu, ani pieniędzy. Wszystko idzie na dzieci, zajęcia dodatkowe, czynsz, raty kredytu, ubrania dla Andrzeja – przecież jest kierownikiem, musi wyglądać godnie. Pomagamy też jego mamie – emerytura to grosze. A dla mnie? Nic nie zostaje.
Czasem stoję w przymierzalni, przymierzam coś i płaczę. Bo wszystko jest za małe. Wszystko leży źle. Czuję się brzydka i niepotrzebna.
Mąż неплохо zarabia, ale pieniędzy wciąż brakuje. A ja nie mam własnych dochodów – nie pracuję. Jest jak w pułapce: nie mam czasu, żeby wrócić do pracy, i nie mam siły, by wyrwać się z tego koła.
Boję się, iż odejdzie. Widzę, jak patrzy na inne kobiety. Szczupłe, zadbane, pełne energii. Staram się. Naprawdę. Ale nie mam możliwości być „idealną”. Całe dnie to gotowanie, pranie,水上 prasowanie, usypianie dzieci, wycieranie nosów i pup.
Czasem myślę, iż gdyby nie teściowa, Andrzej dawno spakowałby walizki. Ona zawsze mówi: „Andrzej, masz wspaniałą żonę, dobrą matkę. Nie masz prawa niszczyć rodziny przez parę kilo więcej”.
Kurczowo trzymam się jej słowa. Żyję nadzieją, iż ktoś mu otworzy oczy. Że przypomni sobie, dlaczego mnie pokochał. Że to tylko okres. Że jeszcze wrócę do siebie. Ale teraz… po prostu się boję.
Czasem śnię, iż budzę się w ciele dawnej Kingi – szczupłej, radosnej, pewnej siebie. A potem budzi mnie o trzeciej w nocy płacz Wojtusia. I znów: pieluszki, smoczki, kaszki…
Jestem zmęczona. Już nie czuję się kobietą. Jestem tylko funkcją. Matką. Gospodynią. Cieniem.
I coraz częściej w głowie kołacze się jedna myśl: „A jeżeli naprawdę odejdzie?”.