Natasha już od dłuższego czasu planowała to zrobić – adoptować dziecko z domu dziecka

newskey24.com 1 dzień temu

Siema, muszę Ci opowiedzieć, co się u mnie ostatnio wydarzyło. Od dawna miałam taki plan adoptować dziecko z domu dziecka. Bo mój były mąż, z którym sześć lat przeżyłam i nie mieliśmy wspólnego potomka, odszedł do młodszej i bardziej udanej partnerki. Po prostu nie wytrzymałam życia małżeńskiego, nie miałam już siły, ani ochoty zaczynać kolejny raz budować rodzinę i szukać tego na dobre i na złe. Dość tego. Postanowiłam, iż jeżeli już mam wydawać energię i ciepło serca, to nie na kolejnego partnera, a na kogoś, kto naprawdę ich potrzebuje.

No i wzięłam się do roboty. Zrobiłam wszystkie formalności w ośrodku opieki, ogarnęłam papierki. Teraz najważniejsze znaleźć tego chłopca, który zostanie moim synem, kontynuacją mojego życia i otrzyma całe to ciepło, które zgromadziłam przez 38 lat.

Nie chciałam małego noworodka, bałam się, iż nie poradzę sobie z pieluchą i nocnym kołysaniem, bo przeszłam już ten wiek, kiedy kobieta nieświadomie chce całymi nocami nosić, tulić i uspokajać małego. Dlatego pojechałam do domu dziecka, żeby znaleźć trzypięcioletniego szkraba, który mógłby stać się moim własnym dzieckiem.

Kiedy jechałam tramwajem, miałam motyle w brzuchu jak przed pierwszą randką i nie zauważyłam, iż w Warszawie wiosna już naprawdę rozkwitła chłodna, jednocześnie zaskakująco słoneczna. Tramwaj chrzęścił przy zakrętach, a ja wciąż myślałam o przyszłym malcu, który już istnieje na tym świecie, ale jeszcze nie wie, iż jest przeznaczony właśnie dla mnie.

Za oknem przejeżdżał wiosenny ruch miasta: samochody błyszczały w słońcu, ludzie spieszyli się w różne strony. Nikt z nich nie miał pojęcia, iż ja Jadwiga jadę w stronę własnego szczęścia. Odwróciłam się w wagonie w stronę okna, ale i tak nie patrzyłam za szybę, bo już uśmiechałam się do mojego przyszłego syna, którego miałam spotkać za chwilę.

Nadszedł adekwatny przystanek, dosłownie nazwany Dom dziecka. Następny po drodze był Przedszkole. Wysiadłam i od razu zobaczyłam stary budynek z kolumnami, które straciły tynk i wyglądały jak zamalowane w kamuflaż, chyba żeby wróg nie zauważył.

Poszłam do ochroniarza, wyjaśniłam sytuację i skierował mnie do biura dyrektorki. Wszedłam i przedstawiłam się starszej pani, prawie już staruszce, w wyblakłym swetrze z kulkami. Dyrektorka była trochę prowincjonalna, nieco niechlujna, ale w oczach widać było, iż jest na swoim miejscu od dawna. Rozmawiałyśmy krótko wczoraj rozmawiałyśmy telefonicznie.

No to chodźmy wybierać? rzuciła i wstała pierwsza.

Posłuchałam z posłuszeństwem i szła za nią. Korytarz miał ciemnoniebieskie panele, a dyrektorka rzuciła przez ramię:

Młodsza grupa jest teraz w sali zabaw, więc tam też wejdziemy.

Otworzyły drzwi i razem przeszłyśmy próg. W sali było chyba piętnaście maluchów, dziewczynki i chłopcy, którzy bawili się na dywaniku i przy regałach z zabawkami. Nauczycielka siedziała przy stoliku przy oknie, coś zapisywała, od czasu do czasu podnosząc wzrok i pilnie pilnując porządku.

Gdy tylko weszłyśmy, dzieci natychmiast rzuciły się w nasze strony. Obwąchiwały mnie i dyrektorkę, podnosiły się na kolanach, podnosiły głowy w górę i krzyczały jak ptaszki:

To moja mama, przyjdzie po mnie!
Nie, to ja ją rozpoznałam! Wczoraj widziałam ją w śnie!
Weź mnie, weź! To ja twoja córka!

Dyrektorka masowo głaskała ich po głowach i cicho podawała mi krótkie notatki o każdym. Ja z kolei nie mogłam się zdecydować, bo chciałam po prostu przyjąć wszystkich w tym jednego chłopca, który siedział przy oknie na małym krzesełku, nie podchodząc do dorosłych, tylko odwracając się i przyglądając się swojemu otoczeniu.

Z jakiegoś powodu podeszłam właśnie do niego. Położyłam rękę na jego głowie. Pod moją dłonią widać były małe, lekko skośne oczy nieokreślonego koloru, które idealnie pasowały do jego kościstej twarzy, szerokiego nosa i jasnych, ledwo zarysowanych brwi. Chłopiec wyglądał zupełnie inaczej niż wyobrażałam sobie w swojej głowie. I niczym potwierdzając moje przeczucie, iż jest typowym nie tym, powiedział:

i tak mnie nie wybierzesz.

Patrzył na mnie żarliwie, jakby prosił o coś innego.

Dlaczego tak myślisz, mały? zapytałam, nie podnosząc ręki z jego głowy.

Bo jestem kichliwy i ciągle choruję. Mam też siostrzyczkę, Nelię. Mała, w grupie maluszków. Codziennie do niej biegam i głaszczę ją po głowie, żeby nie zapomniała, iż ma starszego brata. Nazywam się Witek i bez Neli nie pójdę nigdzie.

I w tym momencie, jakby ze stresu, z jego nosa popłynęły krople kataru.

Wtedy zrozumiałam, iż całe życie czekałam na takiego kichliwego Wytka, który często choruje, i na jego siostrzyczkę Nelię, której jeszcze nie widziałam, a już kochałam. No i tak właśnie zaczęła się nasza przygoda. Mam nadzieję, iż kiedyś opowiem Ci o tym przy kawie. Pozdrawiam mocno!

Idź do oryginalnego materiału