Natasha od dłuższego czasu planowała to zrobić – zabrać dziecko z domu dziecka

newskey24.com 1 dzień temu

Opowiem wam o Ludmile, kobiecie, która od dawna knuła plan przygarnąć dziecko z domu dziecka. Jej mąż, z którym spędziła sześć lat i nie doczekał się własnych pociech, odszedł do młodszej i bardziej ambitnej partnerki. Ludmiła poczuła, iż rodzinne życie odciążyło ją do granic wytrzymałości; nie miała już sił ani ochoty znów zakładać domu i szukać w biedzie i w euforii drugiej połówki. Wystarczy odpadło. Zdecydowała, iż energię i ciepło serca poświęci nie partnerowi, ale temu, który naprawdę ich potrzebuje.

Zaczęła działać. Przebadała wszystkie formalności w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej, zgromadziła potrzebne dokumenty. Teraz najważniejsze: odnaleźć chłopca, który stanie się jej synem, przedłużeniem jej życia i odbiorcą trzechdziesięcioośmioletniego ciepła ducha.

Nie chciała małego niemowlęcia, bała się, iż nie poradzą sobie z pieluchami i nocnym kołysaniem, bo przeszła już ten wiek, kiedy kobieta nieświadomie tęskni za nocnym czuwaniem nad maleństwem. Dlatego wyruszyła do domu dziecka, by znaleźć trój pięcioletniego szkraba, który mógłby stać się jej własnym dzieckiem.

Gdy wsiadała do tramwaju na Pradze, serce waliło jak przy pierwszej randce. Nie zwróciła uwagi na wiosenny rozkwit Warszawy chłodne poranki, niebo przejrzyście błękitne i słońce, które przygniatało się w ostatnich promieniach. Tramwaj skrzypiał na zakrętach, a Ludmiła myślała o przyszłym chłopcu, który już istniał w jej wyobraźni, choć jeszcze nie wiedział, iż jest przeznaczony właśnie dla niej.

Za oknem mijał pośpieszny tłum: samochody brzęczały, ludzie szli w różne strony, nikt nie przypuszczał, iż w tej samej chwili Ludmiła zmierza ku własnemu szczęściu. Odwróciła się w wagonie ku oknu, ale nie patrzyła na zewnętrzny zgiełk uśmiechała się już do swojego przyszłego syna, którego spotka za chwilę.

Nadszedł przystanek o nazwie Dom Dziecka. Już po kilku krokach zobaczyła stary budynek z kolumnami, po których spadła warstwa białej tynku, przypominająca kamuflaż, jakby miał ukrywać budynek przed wrogami. Wszedłszy, wyjaśniła wszystko strażnikowi, który skierował ją do gabinetu dyrektorki.

Dyrektorka kobieta w podeszłym wieku, prawie staruszka, w manualnie dzierganej, lekko zużytej koszuli wyglądała nieco zaniedbaną, ale w jej oczach widać było spokój i pewność, iż jest na adekwatnym miejscu. Rozmowa była krótka; już dzień wcześniej łączyła je telefoniczna wymiana zdań.

No to chodźmy wybierać? rzekła, wstając pierwsza ze swojego krzesła. Ludmiła podążyła za nią, jakby to była jedyna droga. Korytarz miał ciemnoniebieskie panele, a dyrektorka, przewracając się przez ramię, dodała:

Młodsza grupa jest teraz w sali zabaw, więc i my tam pójdziemy. Przesunęła drzwi, a obie przekroczyły próg.

W pomieszczeniu było kilkanaście dzieci dziewczynek i chłopców bawiących się na dywaniku, otoczonych półkami z zabawkami. Nauczycielka siedziała przy oknie, zapisując coś w notesie, od czasu do czasu podnosząc wzrok i czujnie pilnując porządku.

Gdy dorosłe weszły, maluchy natychmiast podbiegły do drzwi. Otoczyły kobiety, przytulały się za kolana, podnosiły twarze i krzyczały jak stado ptaków:

To ja, mama przyszła! Za mną!
Nie, to moja mamuśka, od razu ją poznałam! Widziałam ją w śnie!
Weź mnie, weź mnie! To ja twoja córka!

Dyrektorka machała ręką po głowach, szeptając Ludmiłę krótkie informacje o każdym dziecku. Ludmiła poczuła, iż musi wybrać wszystkich, bo każdy potrzebuje domu.

Jednak jej uwagę przyciągnął chłopiec siedzący przy oknie na małym krzesełku. Nie podszedł do dorosłych, tylko odwrócił się i przyglądał się otoczeniu. Ludmiła podeszła do niego i położyła dłoń na jego głowie.

Pod jej dłonią pojawiły się małe, lekko skośne oczy o nieokreślonym odcieniu, które komponowały się z kościastą twarzą, szerokim nosem i ledwo zaznaczonymi brwiami. Chłopiec nie przypominał tego, co Ludmiła wyobrażała sobie w przemyśleniach. Spojrzał na nią i, jakby potwierdzając jej obawy, rzekł:

i tak mnie nie wybierzesz.

Patrzył na nieznajomą z niepokojem i jednocześnie prośbą.

Dlaczego tak sądzisz, chłopcze? zapytała, nie odrywając ręki od jego głowy.

Bo jestem katarowy i ciągle choruję. Mam też siostrzyczkę, Nela, w grupie maluszków. Codziennie biegam do niej i głaszczę jej główkę, żeby nie zapomniała, iż ma brata. Nazywam się Witek i bez Neli nie pójdę nigdzie.

W tym momencie, jakby napięcie go przełamało, z nosa popłynęły katarowe krople.

Wtedy Ludmiła zrozumiała, iż całe życie czekała na spotkanie z katarowym Witem, który często choruje, oraz z jego siostrą Nelą, której jeszcze nie widziała, a już kochała.

Idź do oryginalnego materiału