Kiedy profesor Jan Nowak skończył trzydzieści lat, nie miał ani żony, ani dziecka jedynie wynajętą kawalerkę przy ulicy Słonecznej i salę wykładową pełną cudzych marzeń.
*Można by sobie wyobrazić wizerunek ślubny.*
Pewnego deszczowego popołudnia w korytarzu nauczycielskim rozniosły się szeptane informacje o trójce rodzeństwa Jadwiga, Zofia i Marek których rodzice zginęli w tragicznym wypadku. Mieli dziesięć, osiem i sześć lat.
Prawdopodobnie trafią do domu dziecka rzucił ktoś. Żaden rodzic ich nie przyjmie. Za drodzy, za dużo kłopotów.
Jan milczał. Tej nocy nie zamknął oczu.
Rankiem zobaczył trójkę dzieci stojącą na schodach szkolnego budynku przemoknięte, głodne, zmarznięte. Nikt nie przybył po nie.
Pod koniec tygodnia podjął czyn, którego nikt inny nie odważył się zrobić: sam podpisał akty adopcyjne.
Ludzie wyśmiewali go.
Jesteś szaleńcem! wołali. Jesteś samotny, nie stać cię choćby na własne utrzymanie. Wyślij je do domu dziecka, tam będą bezpieczniejsze.
Jan nie słuchał.
Przygotowywał posiłki, naprawiał podarte ubrania i pomagał w zadaniach aż po późną noc. Jego wynagrodzenie było skromne, życie ciężkie a jednak w jego domu nieustannie rozbrzmiewał śmiech.
Lata mijały, a dzieci dorastały.
Jadwiga stała się pediatrą, Zofia chirurgiem, a Marek znanym prawnikiem, specjalizującym się w prawach nieletnich.
Podczas ceremonii ukończenia szkoły wszyscy troje weszli na scenę i wypowiedzieli te same słowa:
Nie mieliśmy rodziców, ale mieliśmy nauczyciela, który nigdy się nie poddał.
Dwadzieścia lat po tamtym deszczowym dniu, Jan Nowik siedział na frontowych schodach, włosy już siwe, ale twarz spokojna.
Sąsiedzi, którzy kiedyś go wyśmiewali, dziś podchodzili z szacunkiem. Dalsi krewni, którzy odwrócili się od dzieci, nagle pojawili się, udając zainteresowanie.
Jednak Jan nie szukał zemsty. Spojrzał jedynie na trójkę młodych ludzi, którzy nazywali go tatuś, i pojął, iż miłość dała mu rodzinę, o której nigdy nie śnił.
Profesor, który wybrał rodzinę część druga
Lata mijały, a więź między Janem a jego trójką umacniała się.
Gdy Jadwiga, Zofia i Marek osiągnęli wreszcie sukces każdy w zawodzie pomagając innym postanowili przygotować niespodziankę.
Żaden prezent nie mógł godzić się z tym, co Jan dał im: dom, wykształcenie i, co najważniejsze, miłość.
Jednak chcieli spróbować.
W słoneczne popołudnie zabrali go na przejażdżkę samochodem, nie zdradzając celu. Jan, mający pięćdziesiąt lat, patrzył zdezorientowany, gdy auto wjeżdżało na drogę otoczoną drzewami.
Gdy się zatrzymało, został bez słów: przed nim stała olśniewająca biała rezydencja na wzgórzu, otoczona kwiatami, z napisem przy bramie:
**Dom Nowaków**.
Jan zamrugał, wzruszony.
Co to jest? wyszeptał.
Marek objął go ramieniem.
To twój dom, tato. Dałeś nam wszystko. Teraz twoja kolej, by mieć coś pięknego.
Podano mu klucze nie tylko od domu, ale i od eleganckiego, srebrnego samochodu zaparkowanego w alei.
Jan śmiał się przez łzy, kiwając głową:
Nie musiałem Nie potrzebuję tego wszystkiego.
Zofia uśmiechnęła się łagodnie.
Ale musimy ci to dać. Dzięki tobie zrozumieliśmy, co znaczy prawdziwa rodzina.
W tym roku zabrali go w pierwszą podróż za granicę do Paryża, Londynu i dalej w szwajcarskie Alpy.
Jan, który nigdy nie opuszczał swojego małego miasta, odkrywał świat oczami dziecka.
Wysyłał pocztówki do dawnych kolegów z uczelni, podpisując je zawsze tak:
Od pana Nowaka dumnego taty trójki dzieci.
Patrząc na zachody słońca nad odległymi brzegami, Jan pojął głęboką prawdę:
raz uratował trójkę dzieci przed samotnością
ale w rzeczywistości to one uratowały go.













