Nawet matki zioną nienawiścią. "Bezdzietna lambadziara" była jedyną obrończynią dzieci

mamadu.pl 18 godzin temu
Gdy to właśnie "ta bez dzieci" jako jedyna staje w obronie maluchów i ich zmęczonych rodziców, trudno nie zadać sobie pytania: co poszło nie tak? Dlaczego to matki zapominają, jak same kiedyś przepraszały za płaczące maluchy i walczyły o chwilę wytchnienia? Może właśnie dlatego coraz mniej osób chce w ogóle zostać rodzicem w kraju, gdzie dzieci są traktowane jak problem.


Rozmowy z przyjaciółkami otwierają oczy


Ostatnio rozmawiałam z moją przyjaciółką ze studiów. Mieszkałyśmy razem przez kilka lat, ale znamy się jeszcze z czasów szkoły podstawowej. Całe życie byłyśmy ze sobą dość blisko, zwierzałyśmy z miłości i życiowych planów.

Dziś nasze życia potoczyły się zupełnie inaczej – ja mam męża i dwóch przedszkolaków, ona żyje z partnerem i kotem. Dzieci nie planuje. Nie dlatego, iż ich nie lubi. Raczej przeciwnie – to właśnie ona w ostatnim czasie powiedziała mi coś, co poruszyło mnie bardziej niż niejeden rodzicielski tekst, jaki kiedykolwiek napisałam.

Moja przyjaciółka pracuje w państwowym urzędzie. Otacza ją grono kobiet po czterdziestce – wszystkie mają dzieci. Starsze i młodsze, w wieku szkolnym i dorosłe. I może właśnie dlatego jej słowa wybrzmiały tak mocno.

Opowiadała mi o jednej z rozmów w czasie godzin pracy. Temat jak temat – wakacje. Kto gdzie, z kim, kiedy, za ile. Ale gwałtownie zeszło na... krytykę rodzin z małymi dziećmi. "Po co oni w ogóle gdzieś jadą? Te dzieci i tak nic nie zapamiętają. Tylko się drą w samolocie i przeszkadzają wszystkim. Egoiści" – padło z ust jednej, która sama ma 2 dzieci.

Bezdzietna lambardziara z empatią


Moja przyjaciółka słuchała, czekając na moment, w którym ktoś powie coś innego. Coś ciepłego. Może: "Może jadą, bo chcą odpocząć, a nie mają z kim zostawić dziecka"? Albo: "Wiem, jak to jest – moje dziecko też płakało cały lot, a ja byłam bliska łez i przepraszałam wszystkich wokoło, iż mój syn im przeszkadza"? Ale nic takiego żadna z kobiet nie powiedziała.

Tylko ona, "bezdzietna lambadziara", jak mówi o sobie z humorem i autoironią, stanęła w obronie tych rodzin. I wiecie co? Było jej po prostu przykro. Bo skoro choćby matki, które same to przechodziły, dziś nie mają w sobie grama empatii, to kto ją ma mieć?

Ludziom dziś brakuje życzliwości, cierpliwości, wyrozumiałości. Nie wiem, jak w takim wrednym otoczeniu ktoś świadomie dziś zdecydowałby się na rodzicielstwo. Być może stąd ta niska dzietność w Polsce.

Myślimy z przyjaciółką podobnie. Zapytała mnie podczas tej ostatniej rozmowy o to, jak ma być w kraju więcej dzieci, skoro tu ich wszyscy nienawidzą. Żyjemy w kraju, w którym dzieciom nie wolno być widocznym, przebodźcowanym, wystraszonym, zmęczonym.

W którym ludzie nie cierpią rodziców, choć sami też byli na miejscu tych, którzy teraz starają się radzić sobie z płaczem dziecka i nienawistnymi spojrzeniami pasażerów w samolocie czy pociągu.

Matki zapominają, iż same kiedyś były zmęczone


Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Bo wiecie, ja też to czuję. Te spojrzenia w sklepie, gdy moje dziecko płacze. Te westchnienia w kolejce do kasy czy w urzędzie. Te komentarze pod artykułami: "Niech siedzą w domu, skoro nie potrafią zapanować nad bachorem" albo "Tak się kończy bezstresowe wychowanie".

A przecież dzieci to nie są bagaże. To ludzie. Mali, niedoświadczeni, czasem zaspani, często przytłoczeni bodźcami. I mają prawo być obecni. W samolocie, w hotelu, w restauracji. I mają prawo do reakcji, do emocji, do hałasu, do łez.

A ich rodzice mają prawo do odpoczynku. Choćby i w Grecji, choćby i z dwulatkiem, który zaśnie w drodze z lotniska i nie zapamięta tej podróży. Czy to naprawdę aż tak razi?

Wiem, iż płacz dziecka w czasie lotu nie jest przyjemny. Przypominam sobie, jak sama jakiś czas temu poleciałam na wyjazd bez dzieci i też czułam irytację z powodu płaczu malucha. Pomyślałam, iż to pewnie z mojego zmęczenia, bo sama jeszcze nie odpoczęłam od własnych dzieci, ale prawda jest taka, iż było mi wstyd za tę pierwszą reakcję pełną irytacji.

Jak ma być więcej dzieci, skoro wszyscy ich nienawidzą?


Może zamiast złości, wystarczyłoby spojrzeć życzliwie? Czasem uśmiech od obcej osoby ratuje cały dzień. Czasem pomoc przy walizce, gdy rodzic niesie kwilącego malucha, mówi więcej niż tysiąc słów.

Dlatego piszę to jako mama dwóch przedszkolaków i dziennikarka portalu dla rodziców: jeżeli my sami nie zmienimy tego nastawienia, nie oczekujmy, iż zrobi to za nas system, rząd czy demografia.

Bo żadne 800 plus ani bon turystyczny nie przekona nikogo do rodzicielstwa w kraju, gdzie dzieci traktuje się jak utrapienie i zwykle gorzej niż zwierzęta (pomyślcie tylko, czy mały szczeniak też was tak irytuje, czy raczej wzbudza rozczulenie?).

Niech dzieci nie będą kulą u nogi. Niech będą częścią życia społecznego. W autobusie, w urzędzie, w samolocie. I niech nikt, nigdy nie musi czuć się winny, iż po prostu jest rodzicem. Nie wymagam dla matek i ojców jakiegoś królewskiego traktowania, ale odrobiny zrozumienia.

Idź do oryginalnego materiału