Nazwalibyście mnie "madką"? Trudno. Ale w tym hotelu nie było ani krzyku, ani frytek na dywanie

mamadu.pl 1 dzień temu
Pojechałam do rodzinnego hotelu w Szklarskiej Porębie. Sama. Bez dzieci, bez partnera, bez planu na "urlop życia". Z oczekiwaniami ustawionymi raczej nisko: hałas, frytki pod stołem, bajki na full. Bo przecież jeżeli miejsce jest "dla rodzin", to wiadomo, iż będzie głośno, lepko i męcząco. Prawda? Nieprawda. Bo Blue Mountain Resort postanowił zagrać mi na nosie.


Krzyk? Nie tu. Frytki? Tylko na talerzu


To miał być typowy hotel dla rodzin. Aquapark, animacje, pokoje z widokiem na wózki. A ja tymczasem piłam kawę w ciszy. Serio – w ciszy. Obok dzieci bawiły się z animatorkami, a rodzice siedzieli z książkami. Zero histerii. Zero tabletów z bajką ustawioną na głośnik. Zaczęłam podejrzewać, iż coś tu nie gra.

Ale wszystko grało. Po prostu ktoś w końcu zrobił hotel, który rozumie, iż potrzeby dzieci i dorosłych mogą istnieć równolegle. I iż nie muszą się wykluczać.

SPA dla dzieci? Brzmi absurdalnie. A jednak…


Jedną z pierwszych rzeczy, która mnie zaskoczyła w Blue Mountain Resort, była oferta SPA dla dzieci. Owocowe rytuały, czekoladowe masaże, zabiegi, które brzmią jak scenariusz z bajki – a jednak działają. Dzieci czują się traktowane poważnie, dorośli mają czas dla siebie, a obsługa wie, jak sprawić, żeby każdy był zadowolony.

Strefa wellness tylko dla dorosłych? Jest. Masaż inspirowany karkonoską przyrodą? Tak pachnącego rytuału nie miałam od dawna. A jeżeli naprawdę chcesz zniknąć – sauny, ściana solna i jacuzzi w strefie ciszy zrobią swoje.

Apartament jak trzeba. Widok jak z pocztówki


Mój apartament miał wszystko, czego potrzebowałam: przestrzeń, spokój, balkon z widokiem na las i góry. Aneks kuchenny był, ale nie skorzystałam – bo kuchnia w hotelu też zrobiła swoje. I – uwaga – choćby restauracja miała menu dla dzieci, które wyglądało… estetycznie. Zero tandety, zero krzyczących kolorów. Dzieci jadły z apetytem. Rodzice – bez stresu.

Gdyby Superniania tu wpadła… nie miałaby roboty


Obserwowałam rodziny. Dzieciaki były zajęte, roześmiane, bez potrzeby ciągłego "mamoooo". Z tego, co usłyszałam, animatorzy są świetni – bez sztucznego entuzjazmu, bez przymusu. A atrakcje: pontonowy tor, "małpi gaj", baseny z gejzerami – robią wrażenie.

Widziałam mamy z kawą i książką. Widziałam ojców, którzy nie sprawdzali zegarka co pięć minut. I pomyślałam: tak, to działa.

A gdyby tak zostać dłużej?


Szklarska Poręba to nie tylko baza wypadowa – to miasteczko z duszą. Wieczorami można wybrać się na nocny spacer z lampionami. Poszłam. I nagle zrozumiałam, jak bardzo brakuje nam w codziennym życiu... ciszy. Światła przemykające przez liście, delikatne rozmowy, ciepło lampionu trzymanego w dłoni – wszystko miało w sobie coś z dzieciństwa i czegoś, co trudno dziś uchwycić: magii.

W ciągu dnia warto wyskoczyć do Huty Julia. To jedno z tych miejsc, które robią wrażenie nie tylko na dzieciach. Patrzysz, jak z płynnego szkła powstają kryształowe cudeńka – nie taśmowo, nie seryjnie, tylko rękami ludzi, którzy wiedzą, co robią. Dla dzieci to świetna lekcja: zobaczyć, jak wygląda praca, która wymaga cierpliwości, precyzji i pasji. A dla dorosłych? Szacunek. Taki prawdziwy.

Góry są tu na wyciągnięcie ręki. Wodospad Szklarki, Złoty Widok, Chybotek – wszystko w zasięgu spaceru, a jednocześnie każda z tych tras daje poczucie bycia "daleko". Daleko od miasta, deadline’ów, dzwoniących telefonów. A jednocześnie – blisko siebie.

I co teraz?


Nie wiem, jak oni to zrobili. Może to ten miś Blue w lobby, może kadra, może po prostu dobry projekt. Ale po tych trzech dniach wiem jedno: następnym razem wrócę z dziećmi. I tak – możecie mnie nazwać "madką". Trudno. Ja będę w jacuzzi. A one? Na masażu z czekolady. W końcu równouprawnienie to też prawo do relaksu – od najmłodszych lat.

Idź do oryginalnego materiału