„Nie dzwoń więcej, mamo, jestem zajęta!” – krzyknęłam do słuchawki. I mama już nie zadzwoniła…

newsempire24.com 1 tydzień temu

Nie dzwoń już do mnie, mamo, jestem zajęta! krzyknąłem do słuchawki. I więcej nie zadzwoniła

Nazywam się Marek Kowalski, mieszkam w Sandomierzu, gdzie kościelna wieża stoi nad Wisłą jak niemy wyrzut przeszłości. Tego dnia nigdy nie zapomnę. Nie dzwoń już, mamo, nie mam czasu! warknąłem przez telefon, rzucając słuchawkę na stół. Wtedy myślałem, iż mam rację. Praca przygniatała mnie jak betonowa płyta, terminy paliły się w głowie, a nerwy były naprężone jak struna. Te jej telefony wieczne Zjadłeś coś? Jak tam w pracy? Nie jesteś zmęczony? doprowadzały mnie do szaleństwa. Dusiłem się pod jej opieką, brakowało mi przestrzeni, by po prostu żyć. W tamtej chwili pragnąłem tylko ciszy.

I mama zamilkła. Nie zadzwoniła ani tego dnia, ani następnego, ani po tygodniu. Na początku choćby nie zauważyłem pochłonęła mnie praca. Cieszyła mnie ta pustka: nikt nie zadawał głupich pytań, nie przypominał, iż wciąż nie jestem panem swojego czasu. Wreszcie byłem wolny tak mi się zdawało. Minęły dwa tygodnie. Pewnego wieczoru, pijąc zimną kawę w samotności, złapałem się na tej myśli: dlaczego nie słyszę w głowie jej głosu? Uraziła się? Zawiodła ją duma? pomyślałem, spoglądając na telefon. Brak połączeń, brak wiadomości. Nicość.

Westchnąłem i postanowiłem zadzwonić sam. Dzwonił raz za razem, ale nikt nie odbierał. Pewnie teraz ją odtrąciłem, więc się odgryza prychnąłem, zirytowany jej uporem. Następnego dnia spróbowałem ponownie tylko cisza. W piersi zaczął rosnąć zimny ucisk. A jeżeli coś się stało? Przypomniały mi się jej słowa, wypowiedziane kiedyś cicho, z czułością: Zawsze będę przy tobie, gdy tylko zechcesz porozmawiać. A jeżeli już nie może być przy mnie? Serce ścisnęło się ze strachu.

Porzuciłem wszystko pracę, projekty, plany i pognałem do jej domu w podsandomierskiej wsi, gdzie mieszkała od lat. Otwierając drzwi własnym kluczem, czułem, jak krew uderza mi do skroni. W środku panowała cisza martwa, dusząca. Zawołałem: Mamo? głos mi drżał, ale odpowiedzi nie było. Leżała na łóżku, ściskając telefon w zesztywniałych dłoniach. Zamknięte oczy, spokojna twarz, jakby tylko zasnęła. Ale wiedziałem już jej nie ma.

Na nocnym stoliku stała filiżanka herbaty zimna, nietknięta, jak symbol jej samotności. Obok leżał stary album. Otworzyłem go drżącymi palcami na pierwszej stronie moje dziecięce zdjęcie: ja, mały, siedzę na jej kolanach, a ona się uśmiecha, obejmując mnie. Łzy zasłoniły mi wzrok, w gardle stanął gul. Kiedy to się stało? Czy dzwoniła do mnie po raz ostatni? Chciała się pożegnać? Chwyciłem jej telefon ręce trzęsły się jak w febrze. Ostatni wybrany numer mój. Data ten sam dzień, kiedy kazałem jej odejść. Posłuchała. Więcej nie zadzwoniła.

Teraz to ja dzwonię. Codziennie, wciąż i wciąż. Wybieram numer, słucham sygnałów, czekając na cud, który nie nadejdzie. Cisza w słuchawce boli bardziej niż nóż. Wyobrażam ją sobie, leżącą samotnie, z telefonem w dłoniach, czekającą na mój głos, gdy ja ją odtrąciłem brutalnie, bezlitośnie. Praca, stres, sprawy wszystko, co wydawało się ważne, runęło w przepaść, zostawiając tylko pustkę, której nic nie wypełni. Ona tylko chciała się zatroszczyć, a ja widziałem w tym ciężar. Teraz rozumiem: jej telefony były nicią, która nas łączyła, a ja ją sam zerwałem.

Chodzę po jej domu, dotykam jej rzeczy starego koca, wytartego kubka, albumu ze zdjęciami, na których jesteśmy szczęśliwi. Każdy drobiazg krzyczy o stracie. Mama odeszła bez pożegnania, bo nie dałem jej szansy. Moje ostatnie słowa Nie dzwoń! stały się jej wyrokiem i moją klątwą. Krzyczę w pustkę, wołam ją, ale słyszę tylko echo własnej winy. Ona już nie zadzwoni, a ja nie przestanę w nadziei, iż gdzieś tam, po drugiej stronie, mi wybaczy. Ale cisza to moja jedyna odpowiedź i z nią teraz żyję, dźwigając ten ból jak brzemię.

Idź do oryginalnego materiału