Nie jestem stalowa! Cierpię za syna i wnuka, ale nie ugnę się więcej przed synową!

newskey24.com 1 dzień temu

„Nie jestem ze stali! Serce mi pęka za synem i wnukiem, ale już nie ugnę się przed synową”

— Do dziś nie rozumiem, po co tej Marzenie było dziecko, skoro po porodzie dalej żyje tylko dla kariery i lustra — z goryczą mówi Barbara Nowak, 62-letnia kobieta z Lublina.

Jej syn, Krzysztof, to bystry, ambitny facet. W wieku 35 lat ma kierownicze stanowisko w poważnej IT-korporacji. Ale jego żona, Marzena, poszła jeszcze dalej – jest od niego starsza o 9 lat i zdążyła zbudować zawrotną karierę w wielkiej firmie. Dzieci długo nie było w jej planach. Bała się stracić pozycję, zostać „na bocznym torze”, ustąpić miejsca komuś młodszemu i głodnemu sukcesu.

Żyli, jak to mówią, na wysokiej stopie: apartament w centrum Warszawy, dom pod Milanem, auta z najwyższej półki, wakacje w Hiszpanii. Ale ciepła rodzinnego było jak na lekarstwo. Widywali się w domu rzadziej niż z biznesowymi partnerami. A Barbara, choć się nie wtrącała, martwiła się o syna – widać było, jak się męczy, jak stara się być dobrym mężem, ale jakby ciągle walczył z murkiem.

Gdy Marzena w wieku 40 lat nagle oznajmiła, iż jest w ciąży, cała rodzina stanęła na głowie. choćby Krzysztof nie wiedział, czy się cieszyć, czy denerwować. A teściowa, która już straciła nadzieję na wnuki, rozpłakała się ze szczęścia. Ale euforia gwałtownie zmieniła się w niepokój.

— choćby w ostatnich miesiącach ciąży nie odpuszczała pracy. Urodziła praktycznie na zebraniu kierownictwa. Telefonu nie wypuszczała z rąk choćby na sali porodowej — wspomina Barbara. — Myślałam, iż z porodówki pojedzie prosto do biura.

Ale w pierwszych tygodniach po urodzeniu syna Marzena jakby się przeobraziła. Hormony zrobiły swoje – kręciła się wokół malca, nie spała po nocach, bała się przeoczyć choćby jeden jego oddech. Nikogo nie wpuszczała do domu – choćby teściowej. Wszystko robiła sama. Ale długo to nie potrwało.

Gdy tylko przestała karmić piersią, sprawa powrotu do pracy stała się pilna. Marzena twierdziła, iż firma się sypie, zastępca zawala projekty, a jeżeli ona nie wróci – będzie koniec. Z nianią nie było łatwo – Marzena nikomu nie ufała. Wtedy zaproponowała Barbarze opiekę nad wnukiem… za pieniądze. Ta się zgodziła, licząc, iż to je zbliży.

— Na początku było idealnie. Opiekowałam się maluchem, w weekendy miałam wolne, a rodzice zajmowali się nim sami. choćby byłam szczęśliwa – w końcu miałam wnuka — wspomina babcia.

Ale niedługo zaczęło się. Marzena zwolniła sprzątaczkę i zaczęła prosić teściową, by nie tylko pilnowała dziecka, ale też sprzątała i gotowała. Owaj, płaciła, ale robota stawała się ponad siły – niemowlę wymaga przecież ciągłej uwagi.

— Raz myłam lodówkę w kuchni, a wnuczek spał w łóżeczku turystycznym. Sypialnia była na piętrze, daleko biegać. Chciałam zrobić wszystko szybko, by nie niepokoić dziecka — opowiada Barbara.

Gdy Marzena weszła i zobaczyła syna w łóżeczku turystycznym, wpadła jak tornado:

— Dlaczego nie jest w łóżku? Dlaczego nie na spacerze?! Za co ja wam płacę? Chcę, żeby dziecko było wyspane, najedzone i zadbane!

Następnego dnia wróciła sprzątaczka. A przy okazji – totalna kontrola. Kamery w każdym pokoju, codzienne raporty. choćby za najmniejsze otarcie – reprymenda. Barbara czuła się nie jak babcia, ale jak służąca pod lupą.

— Bałam się choćby wyjść do toalety — mówi ze łzami. — Ciągle miałam wrażenie, iż ktoś patrzy. A syn stoi po stronie Marzeny – „Mamo, bądź wyrozumiała, przecież pracujesz za pieniądze”. A to nie praca – to serce boli!

Po kolejnej awanturze, gdy Marzena nazwała ją „bezużyteczną i leniwą”, babcia nie wytrzymała.

— Koniec, zwalniam się. Nie jestem waszą niewolnicą. Jak chcecie, szukajcie niani z dyplomem, ale mnie już w swoje wojny nie wciągajcie — powiedziała i wyszła.

Od tamtej pory Marzena zabroniła jej choćby przekraczać progu domu. Wnuka nie pokazuje. A syn… syn milczy. Wysyła suche SMS-y raz na miesiąc, ale trzyma stronę żony.

— Nie jestem robotem! Bolę, jest mi przykro. Żyłam dla rodziny, dla wnuka… — szepcze Barbara. — Ale już się nie ugnę. Nie po to wychowałam syna. Niech teraz żyją, jak chcą. Tylko coś nianie im się zmieniają co tydzień. Widocznie nie każda wytrzyma ich „idealne zasady”.

Gdyby Marzena choć raz przyszła i powiedziała: „Przepraszam” – może potoczyłoby się inaczej. Ale mosty już spalone…

Idź do oryginalnego materiału