Nie jestem stalowa! Czas postawić granice dla syna i wnuka

polregion.pl 4 dni temu

Dziś znów nie mogłam zasnąć. Myśli krążą wkoło, jak te jesienne liście na wietrze. „Nie jestem z żelaza!” – powtarzam sobie w duchu, ale ból za synem i wnukiem wciąż dławi gardło.

— Do dziś nie rozumiem, po co tej Marzenie było dziecko, skoro choćby po porodzie żyła tylko dla kariery i własnego odbicia w lustrze — mówi ze goryczą Elżbieta Kowalska, sześćdziesięcioletnia kobieta z Lublina.

Jej syn, Marek, zawsze był bystry i ambitny. W wieku trzydziestu pięciu lat piastuje kierownicze stanowisko w dużej firmie IT. ale jego żona, Marzena, poszła jeszcze dalej — jest od niego starsza o dziewięć lat i zbudowała oszałamiającą karierę w międzynarodowej korporacji. Przez lata dzieci nie mieściły się w jej planach. Bała się utraty pozycji, pozostania „na bocznym torze”, przegranej z młodszą, głodną sukcesu konkurencją.

Żyli, jak to się mówi, „jak pączki w maśle”: apartament w centrum Warszawy, dom pod Krakowem, najnowsze modele aut, wakacje w Hiszpanii. Ale ciepła w ich związku było tyle, co kot napłakał. Spotykali się rzadziej niż z klientami. A Elżbieta, choć nie wtrącała się, z bólem obserwowała, jak syn marnieje — widziała jego zmęczenie, wysiłek, by być dobrym mężem, i ścianę obojętności, o którą się rozbijał.

Gdy Marzena w wieku czterdziestu lat niespodziewanie oznajmiła, iż jest w ciąży, wszyscy oniemieli. choćby Marek nie wiedział, czy się cieszyć, czy drżeć o przyszłość. A teściowa, która dawno straciła nadzieję na wnuki, rozpłakała się z radości. ale niedługo euforię zastąpił niepokój.

— Do ostatnich tygodni ciąży nie opuszczała biura. Poród omal nie zaczął się na zebraniu zarządu. Telefonu nie wypuszczała z ręki choćby na sali porodowej — wspomina Elżbieta. — Myślałam, iż z porodówki wprost wróci do gabinetu.

Lecz w pierwszych tygodniach po urodzeniu syna Marzena stała się nie do poznania. Hormony zrobiły swoje — krążyła wokół dziecka, nie spała po nocach, lękając się stracić z oczu każdy jego oddech. Nikogo nie wpuszczała do domu — choćby teściową. Wszystko robiła sama. Ale to nie potrwało długo.

Gdy tylko przestała karmić piersią, natychmiast zapowiedziała powrót do pracy. Twierdziła, iż firma się wali, zastępca psuje projekty, a bez niej wszystko runie. Znalezienie niani okazało się trudne — Marzena nie ufała obcym. Wtedy zaproponowała Elżbiecie opiekę nad wnukiem za pieniądze. Ta zgodziła się, mając nadzieję, iż to je zbliży.

— Na początku było idealnie. Opiekowałam się chłopcem, w weekendy odpoczywałam, a rodzice sami zajmowali się dzieckiem. Czułam euforia — wreszcie miałam wnuka — opowiada babcia.

Ale niedługo zaczęło się. Marzena zwolniła sprzątaczkę i zaczęła wymagać od teściowej nie tylko opieki nad dzieckiem, ale też gotowania i sprzątania. Płaciła, ale praca stała się ponad siły — niemowlę potrzebowało nieustannej uwagi.

— Pewnego dnia myłam lodówkę w kuchni, a wnuczek spał w kojcu. Sypialnia była na piętrze, daleko biegać. Chciałam skończyć szybko, by go nie budzić — mówi Elżbieta.

Gdy Marzena wróciła i zobaczyła syna w kojcu, wybuchła jak petarda:

— Dlaczego nie jest w łóżeczku? Dlaczego nie na spacerze?! Za co ci płacę te pieniądze? Chcę, żeby dziecko było wyspane, nakarmione i zadbane!

Nazajutrz w domu pojawiła się znowu sprzątaczka. A wraz z nią — totalna kontrola. Kamery w każdym pokoju, codzienne raporty. choćby za najmniejsze zadrapanie — reprymenda. Elżbieta czuła się nie jak babcia, ale jak służąca pod lupą.

— Bałam się choćby wyjść do toalety — mówi ze łzami. — Ciągle miałam wrażenie, iż ktoś patrzy. A Marek stał po stronie Marzeny: „Mamo, bądź wyrozumiała, przecież dostajesz za to pieniądze”. Ale to nie praca — to ból duszy!

Po kolejnej awanturze, gdy Marzena nazwała ją „nieudaczną i leniwą”, babcia pękła.

— Dość. Odchodzę. Nie jestem waszą niewolnicą. Szukajcie niani z dyplomem, ale mnie nie wciągajcie już w wasze wojny — powiedziała i wyszła.

Od tamtej pory Marzena zabrania jej choćby przekroczyć próg domu. Wnuka nie pokazuje. A Marek? Marek milczy. Wysyła zdawkowe wiadomości raz na miesiąc, ale stoi po stronie żony.

— Nie jestem z kamienia! Boli, uwiera, rozdziera. Żyłam dla rodziny, dla wnuka… — szepcze Elżbieta. — Ale więcej się nie ugnę. Nie po to wychowałam syna. Niech teraz żyją, jak chcą. Tylko iż nianie zmieniają im się co tydzień. Widocznie mało kto wytrzyma ich „doskonałe zasady”.

Gdyby Marzena choć raz podeszła i powiedziała: „Przepraszam” — może inaczej by to się potoczyło. Ale mosty spłonęły, a popioły rozwiały się z wiatrem.

Idź do oryginalnego materiału