„Nie jestem ze stali! Boli mnie to, co dzieje się z moim synem i wnukiem, ale już dłużej nie ugnę się przed synową!”
— Do dziś nie rozumiem, po co tej Karolinie było dziecko, skoro po porodzie wróciła do życia tylko dla kariery i własnego odbicia w lustrze — mówi z goryczą 62-letnia Ewa Nowak, rodowita poznanianka.
Jej syn, Marek, to inteligentny, ambitny mężczyzna. W wieku 35 lat piastuje kierownicze stanowisko w poważnej firmie IT. Ale jego żona, Karolina, poszła jeszcze dalej — jest od niego starsza o dziewięć lat i zbudowała oszałamiającą karierę w międzynarodowej korporacji. Przez długi czas dzieci nie mieściły się w jej planach. Bała się stracić pozycję, zostać zepchniętą na margines przez młodszych, żądnych sukcesu rywalów.
Żyli, jak to się mówi, na wysokiej stopie: apartament w centrum Warszawy, dom pod Poznaniem, najnowsze modele aut, wakacje w Hiszpanii czy Włoszech. Ale ciepła między nimi było jak na lekarstwo. W domu widywali się rzadziej niż z biznesowymi partnerami. Ewa, choć nie wtrącała się, patrzyła z bólem, jak syn męczy się, próbując być idealnym mężem — jakby ciągle uderzał głową w mur.
Gdy Karolina niespodziewanie ogłosiła ciążę w wieku 40 lat, cała rodzina oniemiała. choćby Marek nie wiedział, czy się cieszyć, czy drżeć o przyszłość. A teściowa, która już straciła nadzieję na wnuki, rozpłakała się ze szczęścia. Ale euforia gwałtownie zamieniła się w niepokój.
— choćby w ostatnich miesiącach nie odpuszczała, pracowała do samego końca. Urodziła praktycznie podczas telekonferencji. Telefonu nie wypuszczała z rąk choćby na sali porodowej — wspomina Ewa. — Myślałam, iż z porodówki pojedzie prosto do biura.
Pierwsze tygodnie po narodzinach syna były jednak inne. Hormony zrobiły swoje — Karolina krążyła wokół dziecka jak cień, nie spała nocami, wpatrywała się w niego jak w obrazek. Nikogo nie wpuszczała do domu, choćby teściowej. Wszystko robiła sama. Ale to nie trwało długo.
Gdy tylko przestała karmić piersią, wróciła do pracy. Twierdziła, iż firma się wali, iż zastępca nie daje rady, iż jeżeli ona nie wróci — przepadną wszystkie projekty. Znalezienie niani okazało się trudne — Karolina nie ufała obcym. Wtedy zaproponowała Ewie opiekę nad wnukiem za pieniądze. Ta zgodziła się, licząc, iż może to zbliży ich do siebie.
— Na początku było idealnie. Zajmowałam się chłopczykiem, w weekendy odpoczywałam, a rodzice sami go zabierali. Byłam szczęśliwa — wreszcie miałam wnuka przy sobie — mówi babcia.
Ale niedługo zaczęło się pogarszać. Karolina zwolniła sprzątaczkę i zaczęła wymagać od teściowej nie tylko opieki nad dzieckiem, ale też gotowania i sprzątania. Oczywiście płaciła, ale obowiązki stały się nie do udźwignięcia — niemowlę wymagało nieustannej uwagi.
— Pewnego dnia czyściłam lodówkę w kuchni, a wnuczek spał w kojcu. Sypialnia była na piętrze — daleko biegać. Chciałam zrobić wszystko szybko, by go nie budzić — opowiada Ewa.
Gdy Karolina wróciła i zobaczyła syna w kojcu, wybuchła jak petarda:
— Dlaczego nie jest w łóżeczku? Dlaczego nie na spacerze?! Za co ci płacę? Chcę, żeby dziecko było wyspane, najedzone i zadbane!
Następnego dnia w domu znów pojawiła się sprzątaczka. A wraz z nią — totalna kontrola. Kamery w każdym pokoju, codzienne raporty. choćby za najmniejsze zadrapanie — reprymenda. Ewa przestała czuć się babcią. Czuła się jak służąca pod lupą.
— Bałam się choćby wyjść do łazienki — mówi ze łzami. — Ciągle miałam wrażenie, iż ktoś patrzy. A Marek stoi po stronie Karoliny: „Mamo, bądź cierpliwa, przecież ci płacą”. Ale to nie praca — to moje serce krwawi!
Po kolejnej awanturze, gdy Karolina nazwała ją „bezużyteczną i leniwą”, Ewa się załamała.
— Koniec. Odchodzę. Nie jestem waszą niewolnicą. Szukajcie niani z dyplomem, ale mnie już w to nie wciągajcie — rzuciła i wyszła.
Od tamtej pory Karolina zabroniła jej choćby przekraczać progu ich domu. Wnuka nie pokazuje. A Marek… Marek milczy. Pisze krótkie wiadomości raz na miesiąc, ale stoi po stronie żony.
— Nie jestem z kamienia! To boli, to rani. Żyłam dla rodziny, dla wnuka… — szepce Ewa. — Ale dłużej się nie ugnę. Nie po to wychowywałam syna. Niech żyją, jak chcą. Tylko coś nianie u nich zmieniają się co tydzień. Widocznie nie każda wytrzyma ich „idealne standardy”.
Gdyby Karolina kiedyś po prostu podeszła i powiedziała: „Przepraszam” — może inaczej by to się potoczyło. Ale teraz mosty spalone.