Nic nie rozumiałem, gdy oznajmiono: “W dziale ‘ojciec’ figuruje pan, odbiera pan bliźniaki!” Trzy lata po rozwodzie nagle zostałem ojcem dwójki niemowląt. Sam winien – należało formalnie zakończyć małżeństwo! ale jak się okazało, było to szczęście w nieszczęściu…
Z Olgą trwaliśmy w związku dziesięć lat. Mieliśmy dwie córki niemal w tym samym wieku, Zofię i Magdalenę. Życie wydawało się zwyczajne: dzień pracy, wieczór z rodziną. Tylko, iż matka zaczęła coraz częściej gdzieś znikać. To do koleżanki wstąpi, to kolejka w sklepie, to w pracy zaległości… Aż wreszcie „życzliwi” donieśli, iż Olga ma kochanka.
Naturalnie, nie zwlekałem i postawiłem sprawę jasno. Olga natychmiast przeszła do obrony, a najlepszą obroną jest, jak wiadomo, atak. Brakowało jej mojej uwagi, przestała czuć się kobietą, codzienność pożerała jej czas, a córki… córki podobno kochały tylko mnie… W sumie, nakrzyczała i oświadczyła, iż odchodzi do tamtego. I odeszła naprawdę, zostawiając dziewczynki przy mnie.
Zosia i Magda długo nie mogły pojąć, gdzie się podziała mama, ale w końcu przywykły. Właśnie wtedy zaproponowano mi przenosiny do innego miasta – objęcie nowego oddziału, przystałem więc. gwałtownie spakowaliśmy się z córkami, wyjazd nastąpił tak nagle, iż nie zdążyłem formalnie rozwieść się z Olgą.
W nowej pracy poznałem cudowną kobietę. Zuzanna była moją rówieśniczką i też sama wychowywała dwie córeczki. Nie myśląc długo, zamieszkaliśmy razem, tworząc wielką rodzinę. Nasze dzieci były niemal w jednym wieku, wieczorami domem rządził harmider: dziewczęta raz radośnie bawiły się razem, to znów coś dzieląc – całe przedszkole, na Boga! Cieszyliśmy się z Zuzanną ich widokiem, ale w skrytości próbowaliśmy spłodzić syna. Jednak nie było nam dane.
Gdy nadszedł ten dziwny telefon, żyliśmy z Zuzanną już dwa lata, niemal tracąc nadzieję na syna… Cóż, nie dane, będziemy wychowywać córki. A ów telefon…
Po numerze na wyświetlaczu poznałem, iż dzwonią z miasta, skąd pochodziłem:
— Mikołaj Piotrowicz?
— Słucham?
— Mam dla pana złą wiadomość… Pańska żona, Olga Pawłowa, niestety, nie odzyskała przytomności i dziś odeszła. Przyjeżdżaj pan po dzieci, wypisu ją jutro, a co dalej z Olgą Pawłową, wyjaśnimy panu jutro.
— Żartujecie? Nie widziałem Olgi Pawłowej od trzech lat, a nasze dzieci są przy mnie.
— Nic nie wiem, w papierach figurował pan jako ojciec, odbiera pan bliźniaki!
Słuchawka po drugiej stronie opadła. Oszołomiony sprawdziłem numer w sieci: był to rzeczywiście miejski szpital położniczy w moim rodzinnym mieście.
Zuzanna patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, też nie pojmując, słyszała całą rozmowę. gwałtownie spakowaliśmy się, zostawiliśmy dziewczynki u dziadków i pojechaliśmy wyjaśnić, co stało się z moją byłą.
Pod szpitalem spotkaliśmy koleżankę Olgi. To ona opowiedziała nam, iż kochanek porzucił moją eksżonę zaraz po tym, jak oznajmiła mu o ciąży. Ciąża przebiegała ciężko, bliźnięta to nie przelewki, a pod koniec wydarzyło się coś bardzo złego… Dzieci uratowano od razu, zaś ich matka zapadła w śpiączkę i po paru dniach nie było jej już. Bliznięta trzeba było zarejestrować po urodzeniu, a matka w takim stanie nie mogła podać danych, więc wpisano je na podstawie rejestrów Urzędu Stanu Cywilnego, gdzie wciąż figurowałem jako jej mąż, automatycznie stając się ich ojcem.
Koleżanka, płacząc, opowiedziawszy to wszystko, obiecała pomoc w razie potrzeby. Zuzanna stała obok, ściskając moją dłoń dziwnie mocno.
— Zuzia, co z tobą?
— Mikołaj, przecież… my ich weźmiemy, prawda?
Widać było, iż całą siłą tłumi euforia i uśmiech.
— Kogo? Bliźniaki?
— Tak, tak, tak… Proszę! A nuż nam się swoich nigdy nie uda, a tu od razu dwóch, gotowych…
— Zuzia, to nie jakieś zabawki, żeby tak… Nie wiem…
— Mikołaj, no ale ja poważnie! A dziewczynki jak się ucieszą! Twoim przecież w ogóle dzieci są półkrwi… No, Mikołaju…
Krótko mówiąc, nie ostałem się. Zabrał ich bliźniaki. Ostatnią drogę Olgi Pawłowej załatwiliśmy, jak należało.
Dziewczęta wprost piszczały z euforii na widok braciszków. Dziwiły się tylko, jak to się stało, iż nie zauważyły brzuszka u mamy Zuzi. Teraz już wiemy, iż czasem ów los wyraża swe zamiary w sposób dla nas dziwny. Ale czasem, jak znaczono w tym wypadku, jest to rzeczywiście dar. Bo i serca nasze okazały znacznie bardziej pojemne, niż sądziliśmy wtedy owego dnia, ów dziwny czas.