Nie oceniaj sercem skrytym

newsempire24.com 2 tygodni temu

**Nie sądź po skrytym sercu**

W wiosce Kamionka, zagubionej wśród wielkopolskich pól, nikt nie lubił babci Lidki. Ona sama nie szukała towarzystwa ludzi, a adekwatnie ich nienawidziła – co wszyscy we wsi potwierdzali. Zdrowiem mogła konkurować z pociągowym koniem: szeroka w barach, wysoka, przewyższająca wielu miejscowych mężczyzn, zmuszała ich, by podnosili głowy, by spojrzeć jej w oczy. Ale nikt tego spojrzenia nie szukał – na pozdrowienia nie odpowiadała, mruczała coś pod nosem i szła dalej, nie podnosząc wzroku. A może raczej nie opuszczając – wzrost miała niczym bohaterka z baśni.

Mieszkała w centrum wsi, w starym domu, który, jak pamiętali najstarsi, zbudował jeszcze jej ojciec. Dom otoczył wysoki, ślepy płot, taki, iż niewielu odważyło się zajrzeć za niego. Babcia Lidka była szybka w działaniu. Pewnego letniego wieczoru pijani chłopcy z ciekawości wspięli się na płot – chcieli zobaczyć, jak żyje ta odludek. Lidka, zauważywszy ich przez okno, wyszła na ganek z myśliwską strzelbą odziedziczoną po ojcu i, nie mówiąc słowa, strzeliła nad ich głowami. Od tamtej pory omijano jej podwójcie szerokim łukiem.

Miała spore gospodarstwo: kury, gęsi, króliki i dwie kozy. Wiejskie plotki szeptały: *Po co jej tyle? Emerytury by starczyło, a ona wciąż skąpi.* Drób i króliki sama ubijała, woziła na targ do miasta powiatowego, gdzie wszystko sprzedawała w jeden dzień. Pieniądze chowała za pazuchę i wracała do swojego solidnego domu. Z koziego mleka robiła ser według starej receptury – drogi, ale podobno w mieście miała stałych kupców. Ptactwo – czyste, króliki – tłuste, jajka – duże, wszystko bez oszustwa. Lidka nie obniżała cen, ale ludzie chętnie brali towar.

Gdy we wsi o niej mówiono, starzy wspominali: Lidka zawsze była posępna. Jej matka zmarła, gdy dziewczyńska jeszcze raczkowała po podłodze. Została z ojcem – równie potężnym i odludkiem. Po kilku latach przywiózł macochę z sąsiedniej gminy, ale ta, po miesiącu, uciekła z walizką na dworzec. Niektórzy szemrali, iż to przez Lidkę się nie dogadali. Tak ojciec z córką zostali sami. Gdy Lidka podrosła, ojciec wyjechał do miasta handlować – i zaginął. Zabito go, czy pojechał za uciekłą żoną? Nikt nie wiedział. Lidka została sama. Na zawsze.

Za mąż nie wyszła. *Kto by taką wytrzymał?* – plotkowano we wsi. Lata przeszły, ludzie umierali, rodziły się nowe pokolenia, a Lidka jakby zamarła w czasie. choćby siwizna ją nie dotknęła – głowę zawsze kryła chusta, spod której widać było jedynie masywną brodę, haczykowaty nos i gęste, czarne brwi, jakby wykute zostały z kamienia.

Pewnej zimowej nocy u sąsiadów, Kowalskich, wybuchł pożar. Lidka, nie mówiąc słowa, pojawiła się z bosakiem i, zanim przyjechali strażacy, pomagała gasić ogień. Tak zręcznie rozbierała płonące belki, iż dom później złożono niemal z tego samego materiału – nic nie zdołało się spalić. Sąsiedzi dziękowali, ale ona tylko burknęła coś i odeszła, nie oglądając się.

Gdy Lidka umarła, do wsi przyjechała dyrektorka domu dziecka nr 5, pani Wanda Nowak, z trzema wychowawczyniami i gromadką dzieci. Wieśniacy, bardziej z ciekawości niż ze smutku, ruszyli tłopem w jej stronę. Tam ujrzeli idealny porządek: kurnik, klatki dla królików, obora dla kóz – wszystko jak z zagranicznych magazynów. W domu – sterylna czystość, ale pustka. Stół, krzesło, żelazne łóżko z zapadniętą siatką, pochylona szafka z jedną popękaną zastawą, łyżką, nożem i kubkiem bez ucha. Pod oknem – stara ławka, wypolerowana latami użytku, a na piecu – starannie złożona odzież. To wszystko.

Na stole leży koperta, podpisana twardym charakterem pisma: *„Pani Wandzie Nowak od Lidii Franciszkowej Kowalczyk”*. Dyrektorka wzięła ją, otworzyła i przeczytała kartkę wyruszniczoną z zeszytu. Później opowiedziała: dwadzieścia lat Lidka co miesiąc przesyłała pieniądze do domu dziecka – niemałe, znaczącą pomoc. W notatce stało: *„Dom, gospodarstwo i cały majątek zaopisuję domowi dziecka nr 5. Dzieci winy nie ponoszą”*.

Wieśniacy stali w milczeniu, patrząc na pusty dom. Ktoś przypomniał sobie, jak Lidka, jeszcze dziewczynką, siadywała nad rzeką, wpatrzona w wodę, jakby kogoś wyczekiwała. Ktoś szepnął, iż może jej ojciec nie zaginął, ale uciekł, zostawiając córkę samą. A ona, zamknąwszy serce, całe życie niosła ten ciężar. I tylko dzieciom, obcym i niewinnym, oddała wszystko, co miała.

Idź do oryginalnego materiału