„Usłyszałaś nie to, co powinnaś”: gdy miłość przechodzi przez zdradę i przebaczenie
Ewa przygotowywała się do tego dnia jak do święta. Wybrała nową sukienkę, upiekła ulubione ciasto męża – to samo, z wiśniami i kruszonką, od którego Paweł zawsze mruczał z zadowolenia. Kupiła bukiet – delikatne, kremowe róże – i wyjechała wcześniej. Dziś Helena Stanisławowa, teściowa, zaprosiła ich w gości. Dzień Matki, wszystko miało być idealne.
Paweł, jak mówił, miał być na ważnym spotkaniu. Gdy więc Ewa podjechała pod znaną, betonową pięciopiętrówkę w Łodzi i zobaczyła jego samochód pod blokiem, w sercu zaschło.
— Dziwne… — szepnęła.
Postanowiła zrobić niespodziankę. Wyjęła klucz, cicho przekręciła go w zamku. Zdjęła buty, bosymi stopami weszła do przedpokoju, wstrzymując oddech. Z kuchni dobiegały głosy. Chciała krzyknąć – ale zastygła. Mówili o niej. Teściowa i Paweł.
— Pawle, no posłuchaj… — Helena Stanisławowa mówiła stanowczo. — To małżeństwo to błąd. Milczałam. Ale dłużej nie mogę. Ona nie jest dla ciebie. Ani pochodzenia, ani posagu. Ani wychowania, ani rozumu.
— Mamo…
— Co znaczy „mamo”?! Ta jej wymuszona uprzejmość, ciągle buja w obłokach. Ani stylu, ani smaku. Ani rozsądku. Pisze jakieś głupoty, jakby to była praca. Kim ona jest? Poetką? Będziesz dzieci karmił wierszami?
— Mamo, wystarczy… — głos Pawła drżał.
— A ty spójrz na Katarzynę – córkę Wandy Jerzego. Wychowana, wykształcona, piękna, własne mieszkanie, rodzice z pieniędzmi. A ta twoja… Co ci dała, oprócz wiecznie głodnego spojrzenia?
Ewie ścięło krew w żyłach. Oparła się o ścianę. Słowa biły w serce niczym baty. „Nieważna. Przebiegła. Bez przyszłości”.
— Ona jest dobra… — próbował bronić żony Paweł, — kocham ją…
— Miłość, miłość… Pomyśl o przyszłości. O dzieciach. Będziesz ją utrzymywał całe życie? Nic nie umie, choćby ubrać się porządnie.
Ewa nie wytrzymała. Obróciła się, cicho wyszła i, nie patrząc, poszła przed siebie. Zimny jesienny wiatr bił w twarz, łzy płynęły same. W głowie wirowały jej słowa: „nie pasujesz… bez stylu… nic nie potrafisz…”.
Wieczór. Siedziała w kawiarni, wpatrzona w filiżankę z zimną kawą. Zadzwoniła do Pawła:
— Nie przyjdę. Byłam pod waszym blokiem. Wszystko słyszałam.
— C-co?! — zaniemówił.
— Wszystko. Że nie pasuję. Że jestem nieudacznikiem. Że nie jestem warta choćby twojego nazwiska.
Cisza.
— Ewo… No, mama… ona po prostu się martwi…
— O ciebie, czy o swoją dumę?
Rozłączyła się. Wróciła do domu późno. W milczeniu przeszła do sypialni. Paweł próbował tłumaczyć, usprawiedliwiać matkę, ale Ewa nie chciała słuchać.
Następne dni były zimne – jak ulica. Unikała męża, żyła jak we mgle. Aż pewnego ranka, zaparzając ulubioną kawę, poczuła nagle obrzydzenie. Zakręciło się jej w głowie. Spóźniający się okres, dziwne zmęczenie…
Kupiła test. Dwie kreski.
Ciąża.
Ta, o której marzyła. Ale teraz – to był cios.
— Jestem w ciąży — powiedziała wieczorem.
Paweł zbladł, potem się uśmiechnął:
— Naprawdę? To cud!
— Naprawdę. Tylko nie wiem… czy chcę ją urodzić. Z twoją matką… z jej słowami…
Podszedł, przytulił ją.
— Nie jesteś sama. Będziemy rodziną. Prawdziwą. Mama – nie wieczna. A dziecko – to nasze. Jestem z tobą.
Następnego dnia poszli do Heleny Stanisławowej.
— Mamo… — zaczął Paweł, trzymając żonę za rękę. — Będziemy mieli dziecko.
Kobieta zastygła. Potem w jej oczach błysnęło: czy to łzy, czy światło.
— Naprawdę? Boże… Zostanę babcią?!
Podeszła do Ewy, przytuliła ją. Ciepło, szczerze.
— Wybacz mi, córeczko. Zrobiłam ci tyle krzywdy. Głupia jestem, stara. Ale to cud. Urodzisz nam aniołka.
W kuchni zagotował się czajnik. Rozpoczął się pośpiech.
Ewa i Paweł wymienili spojrzenia. I po raz pierwszy od dawna – uśmiechnęli się. Może teraz dopiero się wszystko zacznie. Prawdziwa rodzina nie rodzi się z krwi, ale z wyboru. I czasem najciemniejsze chmury przynoszą najpiękniejsze deszcze.