"Kiedy moje córki były niemowlętami, na Pintereście wynajdywałam piękne wnętrzarskie zdjęcia: białe ściany, czyste podłogi i zero g!@#$na na blatach. Nie pragnęłam niczego bardziej niż żyć w minimalistycznej przestrzeni z wazonem pełnym piwonii jako jedyną ozdobą. Może moje aspiracje były zbyt wysokie, ale naprawdę myślę, iż mogłabym być minimalistką, gdyby nie pluszaki, które zajmują w tej chwili 90 proc. powierzchni naszego domu. I wiem dokładnie, gdzie tkwi problem: w mojej teściowej" – przeczytałam na jednym z zagranicznych serwisów dla rodziców i pomyślałam: "Siostro, jak ja cię świetnie rozumiem".
Skąd one się biorą?
Podobnie jak Laura (bo tak nazywa się autorka wpisu), jestem osobą, która kocha minimalizm. Nie potrafię odpoczywać, jeżeli otacza nie nadmiar przedmiotów. Do tego jestem pedantką, więc nie jestem w stanie w spokoju zasiąść na kanapie, jeżeli brudne naczynia stoją na stole.
Tak silne zamiłowanie do czystej przestrzeni nieco może kolidować z wizją domu, jaką zwykle mają dzieci. Mimo to nam udało się pójść na pewne kompromisy. Podobnie jak Laura jednak nie mogę zdzierżyć wszechobecnych pluszaków…
"Zaczęło się dość niewinnie. Zaraz po porodzie teściowa przysłała nam bukiet kwiatów wraz z różowym misiem z wyhaftowanym na stopie ‘Mój pierwszy miś’. To było urocze. Wydawało się to nieszkodliwe. Nie miałam pojęcia, iż już niedługo mój dom będzie pełen pluszaków. Będą się rozmnażać jak wirus. I nie będę w stanie nic zrobić, by to powstrzymać" – wyznała Laura.
Miły gest czy pójście na łatwiznę?
Znam to aż za dobrze. Gdy na świat przyszła nasza starsza córka, nowe pluszaki w naszym domu zaczęły się pojawiać z niewiarygodną częstotliwością. Malutkie, duże i te olbrzymie, misie, kotki, pieski, węże, małpki, a choćby pluszowe lale…
Dawały krótką radość, bo córka tak naprawdę wcale nie lubiła takich zabawek. Tak więc zbierały kurz i zabierały skutecznie naszą życiową przestrzeń. Można było je liczyć dziesiątkami.
Laura początkowo obwiniała teściową za ten zmasowany atak pluszaków, ale z czasem dotarło do niej, iż często sama (nie do końca świadomie) godzi się na zakup takich zabawek.
Z perspektywy prawie 11 lat mojego macierzyństwa, stwierdzam, iż pluszak to chyba najprostszy, a jednocześnie najbardziej uroczy pomysł na prezent dla dziecka. (Tak uważam, iż to pójście na łatwiznę: Nie masz pomysłu na upominek? Kup maskotkę).
Nie łatwo się ich pozbyć
Kiedyś nowe misie oddawaliśmy do remizy, przedszkola, domu dziecka… Dziś bardzo trudno o to, by zapadła decyzja, kto ma opuścić pokój na zawsze. Stosuję więc metodę na przeczekanie, ukrywam po kilka pluszaków w naszym łóżku i gdy uznam, iż jest już bezpiecznie, wynoszę, oddaję z nadzieją, iż już nigdy sobie o nich nie przypomną.
Mówisz, prosisz, ale zawsze znajdzie się ktoś, kogo pluszak zauroczy lub ktoś, kto ulegnie dziecięcym prośbom (nawet ty sama). Nie jestem w stanie przypomnieć sobie Bożego Narodzenia czy urodzin moich dzieci, by nie dostały choć jednej maskotki. Czy da się coś z tym zrobić? "Te pluszaki symbolizują etap życia, na którym się znajdujemy" – pisze Linda i chyba trudno się z nią nie zgodzić, bez względu na to jak bardzo ich nie znosimy, pluszaki są symbolem dzieciństwa i już.