Słodki początek roku
"Wchodzę do klasy, a na moim biurku już lądują pierwsze podarunki. Kwiaty, Merci, Lindt, czasem choćby butelka wina 'od całej rodziny'. I choć nikt głośno nie powie, iż to 'łapówka', każdy w głowie ma tę samą myśl: może jak będzie 'coś słodkiego', pani przychylniej spojrzy na moje dziecko.
Oficjalnie to tylko 'gest wdzięczności'. Ale przecież nie ma jeszcze za co dziękować – dopiero zaczynamy rok! To jakby dawać napiwek kelnerowi, zanim poda menu.
I właśnie to mnie drażni najbardziej: udajemy, iż to tradycja, a tak naprawdę wszyscy wiedzą, iż chodzi o zdobycie sympatii.
Najgorsze jest to, iż dzieci to widzą. Uczą się, iż w życiu warto 'ułatwiać sobie sprawy' słodkim dodatkiem. Że lepiej od wiedzy działa pudełko czekoladek. I choć nikt tego nie powie głośno, to właśnie takie scenki wbijają się najmocniej w głowy.
Rodzicielski wyścig szczurów
Niektórzy rodzice naprawdę wierzą, iż bez prezentu ich dziecko będzie 'na straconej pozycji'. I tak zaczyna się spirala: skoro inni dają, to ja też muszę.
Kawałek czekolady zamienia się w rywalizację – kto wymyśli lepszy prezent. W tle: ciche poczucie winy tych, którzy nie mają na to pieniędzy. Są też tacy, którzy patrzą na to z niesmakiem, uznając całą tę 'modę na prezenty' za zwykłe lizusostwo. Dla nich to nie gest wdzięczności, ale niepotrzebna presja i pokazówka, w której bardziej chodzi o efekt niż o szczere podziękowanie.
Rozumiem dobre intencje, rozumiem chęć okazania sympatii. Ale jeżeli chcemy naprawdę uczyć dzieci uczciwości, to może lepiej zrobić to inaczej. Zamiast bombonierek – kilka słów uznania na wywiadówce, zamiast butelki wina – szczera rozmowa o współpracy.
Bo inaczej wychowamy pokolenie, które wie jedno: iż pierwszego września, oprócz długopisów, trzeba spakować także… łapówkę".
(Imiona bohaterów zostały zmienione).