Nikt się nie dowiedział
— Ludwiko Piotrowna, jak mogłaś czegoś takiego dopuścić? — oburzeniem wrzała sąsiadka, Weronika Jakubowska, wymachując rękami w ciasnym korytarzu krakowskiej kamienicy. — Przecież jesteś matką! Jak można tak obojętnie patrzeć, co dzieje się z twoją córką?
— Cicho bądź! — syknęła Ludwika, rozglądając się nerwowo. — Obudzisz pół domu tym krzykiem!
— I co z tego? Niech wszyscy wiedzą, jaka z ciebie matka! Marysia już trzeci miesiąc nie wychodzi z pokoju, ledwo je, a ty udajesz, iż nic się nie dzieje!
Ludwika zacięła usta i weszła do swojego pokoju, zatrzaskując drzwi. Weronika jeszcze chwilę stała w korytarzu, w końcu odeszła, głośno prychając.
W pokoju było duszno i cicho. Maria leżała na łóżku, odwrócona do ściany, udając, iż śpi. Matka podeszła do okna i otworzyła je na oścież. Chłodne, jesienne powietrze wdarło się do środka, poruszając firankami.
— Marysiu, wstawaj. Czas na obiad — powiedziała cicho.
Córka nie drgnęła. Matka usiadła na brzegu łóżka.
— Wiem, iż nie śpisz. Porozmawiajmy, dobrze?
— O czym tu mówić? — odparła Maria głucho, nie odwracając się. — Wszystko już się stało.
— Stało się, ale życie toczy się dalej. Trzeba coś postanowić.
Maria gwałtownie odwróciła się do matki. Jej twarz była blada, oczy opuchnięte od płaczu.
— Co postanowić, mamo? Co? On żeni się za tydzień z tą swoją Kasią z uczelni! A ja głupia czekałam, aż skończy studia!
— Maryś, kochanie, po co się tak męczysz? — Ludwika pogładziła córkę po włosach. — Widocznie nie było wam pisane. Znajdziesz innego, dobrego chłopaka.
— Innego? — Maria usiadła i spojrzała na matkę nieruchomym wzrokiem. — Mamo, ty nie rozumiesz. Ja…
Zawahała się i znów odwróciła do ściany.
— Co, córeczko? Mów, co się stało.
— Nic. Po prostu bardzo boli.
Ludwika westchnęła i wstała.
— Dobrze, odpoczywaj. Ale wieczorem zjesz kolację. Schudłaś strasznie.
Matka wyszła do kuchni przygotować obiad. Maria leżała, wpatrzona w sufit. W brzuchu coś ciągnęło i kłuło. Położyła dłoń na nim i pogładziła przez cienką koszulę nocną.
— Co teraz z nami będzie? — szepnęła.
Z kuchni dobiegał stuk garnków i zapach smażonej cebuli z ziemniakami. Marię lekko mdliło, jak każdego dnia od tygodni.
Wieczorem przyszła ciocia Halina, młodsza siostra matki. Pracowała jako pielęgniarka w szpitalu i jako jedyna w rodzinie miała wykształcenie medyczne.
— No i jak, Ludwiko, jak nasza chora? — zapytała, zdejmując w przedpokoju płaszcz.
— Ciągle leży, nic nie je. Dobrze mnie zmęczyła — poskarżyła się Ludwika.
— Byłaś z nią u lekarza?
— Gdzie ja ją zaprowadzę? Nie chce choćby wstać.
Ciocia Halina weszła do pokoju Marii.
— Witaj, siostrzenico. Jak się masz?
— Normalnie — burknęła Maria, nie odwracając się.
— No to odwróć się do mnie — powiedziała stanowczo ciocia Halina. — Niech ci się przyjrzę.
Maria niechętnie się odwróciła. Ciocia przyjrzała się jej twarzy, potem wzięła za rękę i zmierzyła puls.
— Kiedy ostatnio porządnie jadłaś?
— Nie pamiętam.
— A miesiączkę kiedy miałaś?
Maria drgnęła i spojrzała na ciotkę.
— Nie pamiętam.
— Jak to nie pamiętasz? Zastanów się.
— No… dawno. Ze dwa miesiące temu.
Ciocia Halina zmarszczyła brwi.
— Marysiu, wstawaj. Chodźmy do łazienki.
— Po co?
— Sprawdzimy coś.
Maria z trudem wstała z łóżka. Nogi miała jak z waty, w oczach się zamroczyło.
— Oj… — przytrzymała się ściany.
— Co się stało?
— Głowa mi się kręci.
Ciocia pomogła jej dojść do łazienki i zamknęła drzwi.
— Rozbierz się — powiedziała krótko.
— Ciociu Halino, po co?
— Bo tak. Rób, co mówię.
Maria powoli się rozebrała. Ciocia przyjrzała się jej, dotknęła brzucha i piersi.
— Dobrze, ubieraj się.
Wrócili do pokoju. Ciocia Halina usiadła na krześle i długo patrzyła na siostrzenicę.
— Marysiu, powiedz mi prawdę. Miałeś z tym chłopakiem coś więcej?
Maria zaczerwieniła się po uszy.
— Co ciocia ma na myśli?
— Doskonale wiesz. Byliście blisko?
Maria spuściła wzrok i skinęła głową.
— Byliśmy.
— Zabezpieczaliście się?
— Mówił, iż wszystko pod kontrolą, iż wie, jak…
— Rozumiem. Marysiu, jesteś w ciąży.
Słowa zawisły w powietrzu jak wyrok. Maria siedziała nieruchomo, jakby nie rozumiała, co usłyszała.
— Co? — w końcu wykrztusiła.
— Jesteś w ciąży. Ze trzy miesiące, nie mniej.
Maria zakryła twarz rękami i rozpłakała się. Ciocia Halina przytuliła ją.
— No już, już. Nie płacz tak.
— Co teraz będzie? — łkała Maria. — On przecież żeni się z inną! A ja… ja…
— Najpierw musimy się upewnić. Jutro pojedziemy do lekarza. Potem zobaczymy.
— Mama się dowie?
— Na razie nikomu nie mów. Najpierw sprawdzimy.
Ciocia Halina wyszła, a Maria siedziała na łóżku do rana, nie wiedząc, co zrobić. W głowie wirowały wspomnienia o Marku, o ich spotkaniach, o tym, jak obiecywał, iż się z nią ożeni po studiach.
Rano pojechały z ciotką do szpitala. Lekarz potwierdził to, co już wiedziała ciocia Halina. Ciąża, czternaście tygodni.
— Co zrobimy? — zapytała ciocia, gdy wyszły z gabinetu.
— Nie wiem — Maria była zupełnie zagubiona. — Naprawdę nie wiem.
— Najpierw trzeba porozmawiać z tym chłopakiem. Może się rozmyśli, jak się dowie.
— Nie, ciociu Halino. On się nie rozmyśli. Kocha inną.
— Skąd wiesz? Może po prostu się przestraszył. Wielu mężczyzn tak robi.
Maria pokręciła głową.
— Widziałam ich razem. Patrzy na nią zupełnie inW końcu Maria opowiedziała prawdę swojej córce wiele lat później, siedząc w ogrodzie pełnym jesiennych kwiatów, a łzy, które wtedy spłynęły po jej twarzy, przyniosły ulgę, której szukała całe życie.