25 września 2023
Dzisiaj dzwoniła mama, przerywając poranną ciszę w naszym małym mieszkaniu na obrzeżach Łodzi. Jadwiga, przecierając oczy, sięgnęła po telefon.
— Ale Kasia jest lekarzem! — głos matki drżał z irytacją.
— I co z tego? — odparła chłodno Jadwiga Nowak.
— Lekarz to nie zwykła praca, to powołanie! — oświadczyła matka, jakby wygłaszała wielką prawdę.
— Niech i powołanie — nie ustępowała Jadwiga. — Ale co was obchodzi Kasia, skoro przez ćwierć wieku nie chcieliście jej znać?
— Skoro jest lekarzem, to musi pomóc! — nie dawała za wygraną.
„Komu winna, temu daruj” — przemknęło Jadwidze przez myśl, ale nie było jej do śmiechu. Z rodziną żartów się nie robi, zwłaszcza gdy tej rodziny nigdy nie było. Jadwiga i jej córka Kasia nikomu nie były potrzebne. Do czasu. Aż Kasia, jej „podrzutek”, jak kiedyś nazywała dziewczynkę ciotka, nie skończyła medycyny w Warszawie.
I wtedy rodzina nagle się odnalazła. Jak cienie wyłaniające się o zmierzchu, przypomnieli sobie o istnieniu Jadwigi i Kasi.
— Wspaniale, iż mamy swojego lekarza w rodzinie! — rozczulała się ciocia Grażyna, zapominając, jak odtrąciła bratanicę, gdy ta była w ciąży.
— Trzeba by nerki przebadać, trochę bolą — podchwycił wujek Marek, który kiedyś odmówił siostrze pomocy, mówiąc: „Sama jesteś sobie winna, nie trzeba było się rzucać!”
Nawet mama, która wcześniej odwróciła się od córki, teraz dzwoniła ze słodką troską.
Dwadzieścia trzy lata temu Jadwiga została sama. Jej ukochany, Tadeusz, porzucił ją, gdy tylko dowiedział się o ciąży. W filmach mężczyźni cieszą się na widok dwóch kresek, ale życie to nie bajka. Spotkali się w kawiarni, gdzie Jadwiga pracowała jako kelnerka, przyjechawszy do Warszawy z dyplomem ekonomisty i wielkimi marzeniami. W rodzinnej wsi pod Kielcami jej wiedza nikomu nie była potrzebna — potrzebne były dojarki. Miejscowy zootechnik, niejaki Kowalik, już na nią zerkał, ale Jadwiga marzyła o czymś więcej. Wyjechała do stolicy, licząc na pomoc wuja Zenona, brata matki.
— Dopiero co z dworca! — radośnie oznajmiła, wręczając słoik malinowego dżemu i butelkę śmietanki.
Wujek przyjął dary, ale od razu sprowadził ją na ziemię:
— Tu nie wieś, miejsca brak! Sami ledwo wiążemy koniec z końcem. Idź do hostelu, tanio wynajmą.
Jadwiga, zszokowana, wyszła. choćby herbaty jej nie zaproponili. W desperacji weszła do pierwszej lepszej kawiarni i zobaczyła kartkę: „Potrzebna zmywaczka”. Właścicielka, widząc jej zagubienie, zaproponowała nocleg w schowku za pół etatu woźnej. Jadwiga się zgodziła. Wstyd, ale co było robić? Mieszkała w klitce, myła naczynia, oszczędzała.
Aż poznała Tadeusza. Doręczał paczki, często jadał w tej kawiarni. Przystojny, o pewnych dłoniach, wydawał się opoką. Jadwiga, niepozorna, z prostą twarzą, ale żywymi oczami, po raz pierwszy poczuła się potrzebna. Gdy zaproponował wspólne mieszkanie, zapominając o przestrogach matki, zgodziła się. Miłość ją zaślepiła. Pięć miesięcy szczęścia — a ona już myślała o ślubie, wydawała oszczędności na prezenty dla Tadeusza. Aż w końcu okazało się, iż jest w ciąży.
Tadeusz wpadł w szał, krzyczał, iż nie jest gotowy, i wyrzucił ją. Jadwiga, zalana łzami, zadzwoniła do matki:
— Mamo, jestem w ciąży. Pomóż, proszę.
— Nabroiłaś? — spytała lodowato matka. — W naszej rodzinie takich nie mieliśmy. Radź sobie sama.
Wujek Zenon też odmówił:
— Ty chyba żartujesz, bratanico! My swoich dzieci nie musimy utrzymywać!
Rodzina odwróciła się plecami, a Jadwiga została sama z rosnącym brzuchem. Do kawiarni nie mogła wrócić — schowek zajęła inna. Ale właścicielka, dobra dusza, zaproponowała mieszkanie u swojej babci, 86-letniej staruszki, jeszcze pełnej werwy.
— Pilnuj jej, a nie wezmę od ciebie czynszu, tylko za media — powiedziała.
Jadwiga płakała z wdzięczności. Tak zaczęło się nowe życie. Babcia pomagała z małą Kasią, gotowała, gdy Jadwiga padała z nóg. Było ciężko. Dwa razy Jadwiga prosiła rodzinę o pieniądze — Kasia miała alergiczne zapalenie oskrzeli, potrzebne były leki. Nikt nie pomógł. Pożyczyła tylko właścicielka kawiarni.
Mijały lata. Babcia odeszła, Jadwiga wróciła do kawiarni, potem skończyła kursy i została księgową w firmie. Wieczorami myła naczynia, by Kasia miała wszystko, co najlepsze. Uciułała na małe M3 na Woli. Z mężczyznami było po sprawie — miłość przestała istnieć. Kasia dorosła, skończyła studia z wyróżnieniem i dostała pracę w prywatnej klinice.
I wtedy rodzina się ocknęła. Kasia, naiwna, chciała odwiedzić babcię, która w międzyczasie przeniosła się do stolicy. Jadwiga odradzała: „Nie wywołuj wilka z lasu!”. Ale Kasia pojechała. Wróciła zmieniona — babcia nazwała ją ślicznotą i mądrą główką, zapewniając, iż nikt ich nie porzucił, tylko „fale życia ich rozdzieliły”. A teraz wszystko się ułoży!
Jadwiga nie uwierzyła. I miała rację. Telefon dzwonił bez przerwy. Rodzina triumfowała: mamy w rodzinie lekarza!
— Potrzebuję do kardiologa! — żądał wujek Zenon.
— A ja do endokrynologa! — dopowiadała ciocia.
— Załatw, żeby za darmo! Jesteś rodziną! — naciskała babcia.
Kasia, zdezorientowana, tłumaczyła:
— To prywatna klinika, nie ma możliwości!
— Musi być! — warknęła babcia i rzuciła słuchawką.
Kasia żałowała tej wizyty. Żyły bez rodziny — i było dobrze! Ale telefony nie ustawały, aż w końcu Jadwiga przejęła pałeczkę. Gdy i ona przestała odbierać, rodzina zjawiła się w klinice. Wujek Zenon, jego żona i babcia wtargnęli rano, z słoikami na badania, żądając darmowej diagnostyki.
Recepcjonistka zadzwoniła do Kasi:
— Pani doktor, pańska rodzina robi awanturę! Co robOchrona wyprowadziła ich na zewnątrz, a Kasia zrozumiała wreszcie, iż czasem lepsza samotność niż fałszywa bliskość.