Lokalne społeczności żyją dzięki ludziom, którzy dzielą się swoim talentem czy umiejętnościami z innymi. Do tego grona należy Rafał Wojtyniak, lubonianin od urodzenia, silnie zrośnięty z rodzinnym Żabikowem, znany mieszkańcom parafii pw. św. Barbary jako współorganizator i aktywny uczestnik pieszych pielgrzymek oraz kronikarz życia parafialnego, a mieszkańcom Lubonia jako redaktor „Gazety Lubońskiej” (wcześniej „Wieści Lubońskich”) oraz autor zdjęć miasta, szczególnie panoram z drona.
Życiorys typowy dla wielu mieszkańców naszego miasta, czyli lubońska podstawówka, liceum i studia wyższe w Poznaniu. Rafał Wojtyniak już od najmłodszych lat przejawiał zainteresowania naukami ścisłymi, stąd wybór klasy o profilu matematyczno-fizycznym w III Liceum Ogólnokształcącym, a potem studia na Wydziale Fizyki Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jak sam dodaje – magisterium nie zakończyło jego przygody z tym wydziałem, bowiem na drugim roku studiów został przyjęty do pracy w Pracowni Demonstracji (obecnie Laboratorium Eksperymentu Fizycznego), gdzie pracuje do dziś.
„Gazeta Lubońska”: Jakie są Pana zainteresowania i pasje?
Rafał Wojtyniak: Od zawsze fascynowało mnie majsterkowanie, eksperymenty, technika, maszyny latające. Dronami latam od 2010 roku. Interesuje mnie również historia Lubonia, a najbardziej parafii św. Barbary, gdzie od 6. roku życia jestem ministrantem. W miarę możliwości dokumentuję wydarzenia. Czasami uda mi się coś odkryć, wyjaśnić. Tak lokalnie. Nie czuję się na siłach, by analizować historię Polski i świata. W ciągu roku na niektóre sprawy może zabraknąć czasu, ale nie na pieszą pielgrzymkę z Poznania na Jasną Górę, w której biorę udział od 5. roku życia. Również inne pielgrzymki – z Lubonia do Tulec oraz z Tarnowa Podgórnego do Kiekrza, już na stałe wpisały się w mój kalendarz.
Ostatnio opublikował Pan w mediach społecznościowych autorski tekst pt. Niemożliwe? A jednak. Książka jest świadectwem uzdrowień i niezwykłej charyzmy ks. Izydora Cielickiego. Co było inspiracją do jej napisania?
– Na pewno były to wydarzenia z dzieciństwa. O tym, co się wtedy działo, wielokrotnie słyszałem podczas rodzinnych opowieści i przeglądania albumów ze zdjęciami. Wiedziałem również, iż w jednej z szaf znajdują się opisy wydarzeń i wypowiedzi innych ludzi zebrane w tamtych czasach. Ale na poważnie zainteresowałem się tym dopiero niedawno. Gdy ze wzruszeniem przeglądałem ten zbiór, postanowiłem to wszystko uporządkować, przepisać, uzupełnić i opublikować. Z szacunku do autorów świadectw i wspomnień pozostawiłem wszystko tak, jak to zapisali – choćby jeżeli się z czymś nie zgadzam, choćby jeżeli poruszali niewygodne tematy. Swoje komentarze, opisy wydarzeń i postaci oparłem w całości na zapiskach, listach, fotografiach, informacjach z archiwów, przekazach ustnych i tym, co sam zapamiętałem i przeżyłem. Dodatkowo moi najbliżsi postanowili zapisać dokładny przebieg mojej choroby i innych wydarzeń z dzieciństwa.
Dlaczego chce się Pan dzielić swoją relacją z Bogiem? Nie obawia się Pan zarzutów, iż wiara to sprawa osobista każdego człowieka?
– Do tej pory zdarzało się, iż może jednej czy dwóm osobom w roku opowiedziałem, co mnie w życiu spotkało – trochę nieskładnie, czasami o czymś zapominając. Z czego wynikała ta chęć? Może z tej radości, iż przez cały czas żyję. Teraz, mając już wszystko opracowane, nie muszę się martwić o przekaz – czy czegoś nie przekręcę, czy nie zatnę się ze wzruszenia… Tworząc książkę, nie zastanawiałem się, co ludzie o mnie pomyślą. Taka jest, a nie inna, moja historia. Wiara jest jej częścią. Nikomu jej nie narzucam. Daję jedynie propozycję – może akurat kogoś to zaciekawi, skłoni do przemyśleń albo pomoże w chwilach zwątpienia. Mam świadomość, iż niektórym ludziom ciężko uwierzyć w czyjeś słowa lub opowieści – muszą sami tego doświadczyć. „Ksiądz czytał uważnie kartę informacyjną ze szpitala, bardzo długo trwał w skupieniu, po czym powiedział: «Ja bardzo proszę, ja grzecznie proszę», zrobił znak krzyża na czole Rafałka i dodał: «Wodogłowia już nie ma». I poszedł do następnych ludzi”. Brzmi niewiarygodnie? Możliwe. Ale codziennie mierzona głowa tego dnia przestała rosnąć.
Dlaczego warto przeczytać Pana książkę?
– Chociażby po to, aby poznać, jak coś z pozoru niemożliwego staje się rzeczywistością, jak ludzkie cierpienie i smutek przemieniają się w radość, jaką rolę w tym procesie odgrywa wiara w Boga. Posłużę się fragmentem książki: „Ludzie chorzy i potrzebujący pochodzili z różnych miejscowości, często byli dla siebie obcy, posiadali różne wykształcenie oraz różne podejście do wiary. Ale łączyło ich jedno – byli zdeterminowani. Skoro inne sposoby zawodziły, mieli nadzieję, iż przy ks. Izydorze Cielickim skończą się ich problemy. Jednak nie każdy chory miał możliwość uczestniczenia w mszach czy modlitwach. Ale wystarczyło, iż rodzina była obecna, a choćby przez telefon przekazała intencję, a modlitwa pomagała. Bywały przypadki, gdy chory choćby nie wiedział, iż ktoś się za niego modli, a jednak zdrowiał. Podobnie kilkumiesięczne dzieci – nieświadome swojego istnienia ani tym bardziej tak złożonych kwestii jak wiara, modlitwa, choroba czy śmierć – doznawały łaski. Pomimo odczucia ulgi w cierpieniu czy powrotu do zdrowia, ludzie przez cały czas przyjeżdżali na msze i modlitwy. Wielu, dla których wiara od dłuższego czasu była czymś obojętnym, po zetknięciu się z ks. Izydorem, zaczęło odczuwać potrzebę kontaktu z Bogiem. Ludzie zastanawiali się nad swoim postępowaniem, stawali się bardziej wrażliwi na potrzeby drugiego człowieka, uczyli się modlić za innych, częściej przystępowali do sakramentów świętych. Umacniali się nie tylko fizycznie, ale i duchowo. Ks. Cielicki swoją postawą uczył dziękować Bogu za otrzymane łaski, ale też za dar cierpienia. Wymagał modlitwy, ale też potrafił do niej zachęcić”. Wydarzenia opisane w książce miały miejsce w mniej lub bardziej odległej przeszłości. Można zadać sobie pytanie – czy modlitwa przez cały czas ma sens? Czy wiara przez cały czas czyni cuda? Czy przez cały czas można spotkać osoby, które coś więcej mogą, czują lub widzą? Owszem. Wystarczy poczytać, porozmawiać, rozejrzeć się. Wcale nie zachęcam do bycia łatwowiernym, ale do wysiłku – pozbycia się uprzedzeń i wypracowania kryteriów oceny.
Zapraszam do lektury mojego opracowania oraz zapoznania się z materiałami źródłowymi. Książki kupić nie można, a jedynie znaleźć pod linkiem: http://bit.ly/niemożliwe
Dziękuję za rozmowę.
Aleksandra Radziszewska
