Nieoczekiwane szczęście: historia odnalezionej rodziny

twojacena.pl 2 dni temu

**Nieoczekiwane szczęście: dramat odzyskanej rodziny**

W uroczym miasteczku Błękitna, gdzie morski wiatr miesza się z zapachem kwitnących bzów, a uliczki toną w zieleni, Jakub po raz pierwszy wybrał się z nowymi rodzicami na wieś, do babci i dziadka. Razem z nimi przyjechała ciocia Kinga, siostra ojca, z dwoma synami. Wszyscy gawędzili wesoło, nie zasypując chłopca pytaniami, a on czuł się dziwnie lekko. gwałtownie znalazł wspólny język z kuzynami. Babcia częstowała wszystkich naleśnikami z domową śmietaną albo miodem – do wyboru. Dziadek miał swoją pasiekę, a miód pachniał tak, iż aż kręciło się w głowie. Jakubowi wieś wydawała się bajką, a gdy wracali do domu, ciągle myślał: „Żeby tak zostać tu na zawsze…”. Ale w sercu czaił się strach: a może znów trafi do domu dziecka? A wieczorem zdarzyło się coś, co odmieniło jego życie.

Na złote gody rodziców Jakuba, Wojciecha i Katarzyny, zjechała się prawie cała rodzina. Chłopak przyjechał z daleka z żoną i córką. Służył w wojsku w innym mieście, a rodzina mieszkała razem z nim. Goście znali jego niezwykłą historię – trudną, ale z happy endem. Jakub wstał, trzymając kieliszek, i zwrócił się do rodziców:

– Kochani rodzice, zdrowia i stu lat wam życzę! Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiliście! W moim życiu było wielu rodziców: najpierw ci, którzy dali mi życie, potem ci, którzy próbowali zapełnić mną pustkę w swoim. Ale wy… wy daliście mi prawdziwe dzieciństwo, uczyniliście mnie człowiekiem. Nisko wam się kłaniam! Żyjcie długo, dla was jestem gotów na wszystko!

Katarzyna i Wojciech patrzyli na syna ze łzami w oczach, pełnymi miłości i dumy.

Jakub już nie wierzył, iż kolejna rodzina zastępcza zatrzyma go na dłużej. Jedenaście lat, a wciąż był w domu dziecka. choćby nie chciał opuszczać tych ścian, ale starsza wychowawczyni, ciocia Halinka, pogłaskała go po głowie i powiedziała łagodnie:

– Nie martw się, Jakuś, może tym razem się uda. A jak co, to zawsze tu jesteśmy, czekamy.

– No pewnie, czekacie – mruknął. – Pani Danuta mówiła, iż się przeżegna, jeżeli ktoś mnie w końcu zabierze na stałe.

– Nie słuchaj jej – machnęła ręką ciocia Halinka. – Młoda jeszcze, nie umie z dziećmi gadać.

Ciocia Halinka lubiła Jakuba, żałowała go, a on odwzajemniał się ciepłem i szacunkiem. Tłumaczyła mu, żeby się nie przejmował, jeżeli z nowymi rodzicami nie zagra.

– Czekamy, oczywiście – dodała. – choćby dyrektorka powiedziała, iż twoje łóżko zostawiamy wolne, nowych dzieciaków rozlokujemy gdzie indziej.

Jakub skinął głową, rozejrzał się po sypialni, myśląc, iż pewnie niedługo tu wróci. Nie chciało mu się jechać.

– Po co się zgodziłem? – zastanawiał się. – Chciałem odmówić, ale ci dwoje patrzyli na mnie z taką nadzieją… Żal było. No cóż, przywykłem. Kiedyś płakałem, gdy mnie odsyłali, ale teraz mi wszystko jedno. Czasem przybrani rodzice dowiadywali się, iż będą mieli własne dziecko, i nagle okazywało się, iż nie potrzebują mnie. Po co w ogóle mnie brali?

Pamiętał, jak przez przypadek rozbił telefon w jednej rodzinie. Krzyczeli na niego, nazywali niewdzięcznym, a potem oddali z powrotem – „nie pasuje”. Bywało różnie, ale Jakub z wiekiem stał się sprytniejszy. jeżeli rodzina mu nie odpowiadała, specjalnie kombinował, by go odesłali. Nauczył się rozpoznawać, gdzie dostanie prawdziwą miłość, a gdzie tylko pustkę.

Pewnego razu wzięła go para, w której przybrana matka, pani Beata, nazywała go „Jakuś”. Jaki on Jakuś? On był Jakubem, prawie dorosłym, a ona się nad nim roztkliwiała. Mieszkali w dużym domu, ale własnych dzieci nie mieli. Pani Beata urządziła mu pokój w niebieskim kolorze – firanki, koc, choćby ściany. „Chyba chcieli dziewczynkę” – pomyślał. W kącie stały zabawkowe samochodziki i piłka nożna, ale wszystko było nie w jego guście. Przybrany ojciec prawie go nie zauważał, żył pracą, jakby kupił żonie nową zabawkę, byle dała mu spokój. Pani Beata bawiła się Jakubem jak lalką: ubierała, fotografowała, chwaliła się koleżankom, jaki jej „Jakuś” przystojniak. Czasem zabierała go do parku, ale tylko na karuzele dla maluchów – Jakub wstydził się wtedy choćby patrzeć na inne dzieci.

Czasem żałował pani Beaty. Płakała w telefon do przyjaciółek, iż mąż jej nie kocha, iż nie może zajść w ciążę. Jakub patrzył na nią dorosłym wzrokiem i myślał: „Szkoda, ale w domu dziecka i tak jest lepiej niż u prawdziwej matki”. Tamtą pamiętał słabo, ale wiedział, iż zabrano go na czas – sąsiedzi wezwali opiekę społeczną. Gdy jako pięciolatek trafił do domu dziecka, w końcu odetchnął: czyste łóżko, koledzy, dobra ciocia Halinka.

W domu pani Beaty męczyła go jej przesadna opieka. Czuł się jak przedszkolak. W przypływie złości rozwalił swój niebieski pokój, prawie podrapał samochód przybranego ojca, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. gwałtownie wrócił do domu dziecka, a mąż wysłał panią Beatę nad morze – „niech odpocznie”.

I teraz Jakub znów czeka na nowych rodziców. Wyszedł do holu, a tam – mężczyzna i kobieta, zupełnie inni niż pani Beata. Mężczyzna wyciągnął rękę:

– Cześć, Jakub. Jestem Wojciech.

Chłopak uścisnął mu dłoń poważnie. Kobieta, Katarzyna, przytuliła go lekko, a to ciepło było wręcz nieziemskie.

– Możesz mówić do mnie ciocia Kasia – uśmiechnęła się.

Jakubowi spodobało się, jak Wojciech się przywitał – po męsku, bez słodzenia. W nowej rodzinie wszystko wyglądało inaczej. Pokazali mu jego pokój od razu: zwykła, kraciasta kołdra, biurko przy oknie z książkami – „Wyspa skarbów”, atlasy zwierząt i kosmosu. Na krześle leżały dżinsy i dres – taki sam jak u Wojciecha. Jakub bał się otworzyć szafę, ale ciocia Kasia zrobiła to za niego:

– To twoje rzeczy, Jakub.

Odetchnął z ulgą: ciemne koszulki, spodenkiW pokoju pachniało drewnem i świeżością, a Jakub po raz pierwszy od dawna poczuł, iż to może być naprawdę jego dom.

Idź do oryginalnego materiału