Nieoczekiwane szczęście: opowieść o odnalezionej rodzinie

newsempire24.com 1 tydzień temu

Nieoczekiwane szczęście: dramat odnalezionej rodziny

W przytulnym miasteczku Błyskowiec, gdzie morski wiatr miesza się z zapachem kwitnących kasztanów, a uliczki toną w zieleni, Kacper po raz pierwszy wybrał się z nowymi rodzicami na wieś do babci i dziadka. Razem z nimi przyjechała ciocia Bogna, siostra ojca, ze swoimi dwoma sio­strieńcami. Wszyscy żywo rozmawiali, nie zarzucając Kacpra pytaniami, a chłopiec czuł się zaskakująco swob­od­nie. gwałtownie znalazł wspólny język z ku­zy­nami. Babcia częstowała wszystkich naleśnikami z domową śmietaną lub miodem – do wyboru. Dziadek miał własną pasiekę, a miód pachniał tak mocno, iż aż kręciło się w głowie. Dla Kacpra wieś wydawała się bajką, a gdy wracali do domu, wciąż myślał: “Żebym tak mógł tu zostać na zawsze…” Ale w sercu czaił się strach – a nuż znów wrócę do domu dziecka? Wieczorem wydarzyło się coś, co odmieniło jego życie.

Na złote gody rodziców Kacpra, Jacka i Anny, zjechała się niemal cała rodzina. Kacper przy­jechał z daleka z żoną i córką. Służył w wojsku w innym mieście i rodzina mieszkała z nim. Goście znali nie­zwykłą historię jego życia – trudną, ale ze szczęśliwym zakończeniem. Kacper wstał, trzymając kieliszek, i zwrócił się do rodziców:

– Drodzy moi mam­o i tato, zdrowia wam i stu lat! Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiliście! W moim życiu było wielu rodziców – najpierw ci, którzy dali mi życie, potem ci, którzy próbowali mną zapełnić pustkę. Ale wy… wy daliście mi prawdziwe dzieciństwo, ukształtowaliście mnie jako człowieka. Niski wam pokłon! Żyjcie długo – dla was zrobię wszystko!

Anna i Jacek patrzyli na syna przez łzy, pełne miłości i dumy.

Kacper już nie wierzył, iż kolejna rodzina zastępcza przygarnie go na długo. Jedenasty rok w domu dziecka. Nie chciał opuszczać znane­go wnętrza, ale starsza wychowawczyni, ciocia Basia, pogłaskała go po głowie i powiedziała ciepło:

– Nie martw się, Kacperku, może tym razem się uda. A jeżeli coś pójdzie nie tak, zawsze tu będziemy, czekamy na ciebie.

– Ta, czekacie – burknął. – Pani Krystyna z biurowości powiedziała, iż się przeżegna, jak ktoś mnie w końcu zabierze.

– Nie słuchaj jej – machnęła ręką ciocia Basia. – Młoda jest, nie umie jeszcze z dziećmi rozmawiać, więc palnęła głupstwo.

Ciocia Basia lubiła Kacpra, żal jej go było, a on odpłacał jej ciepłem i szacunkiem. Uspokajała go, żeby nie przejmował się, jeżeli z nowymi opiekunami nie zagra.

– Czekamy, oczywiście, czekamy – dodała. – choćby dyrektor kazała nie ruszać twojego łóżka, nowych dzieciaków ulokujemy gdzie indziej.

Kacper skinął głową, rozejrzał się po sypialni, myśląc, iż pewnie niedługo tu wróci. Nie chciało mu się wyjeżdżać.

– Po co się zgodziłem? – zastanawiał się. – Chciałem odmówić, ale ci dwoje tak na mnie patrzyli, z taką nadzieją, iż aż się ulitowałem. No cóż, jestem przyzwyczajony. Jak byłem mały, to płakałem, gdy mnie oddawali. Teraz już mi wszystko jedno. Zdarzało się, iż rodzice zastępczy dowiadywali się, iż będą mieli własne dziecko, i wtedy ja byłem im niepotrzebny. Po co mnie w ogóle brali?

Kacper pamiętał, jak przypadkiem rozbił komórkę u jednej rodziny. Wymyślali mu, nazywali niewdzięcznym, a potem odesłali z powrotem – “nie pasujesz”. Bywały różne rodziny, ale Kacper z czasem stał się sprytniejszy. jeżeli dom mu nie odpowiadał, specjalnie coś przeskrobał, by go odesłali. Nauczył się odróżniać, gdzie jest prawdziwa miłość, a gdzie tylko próba zapełnienia braków.

Pewnego razu trafił do domu, gdzie zastępcza matka, pani Jolanta, nazywała go “Kacperkiem”. On nie był żadnym “Kacperkiem” – był Kacprem, prawie dorosłym, a ona ciągle się nim bawiła jak lalką. Mieli duży dom, ale własnych dzieci nie mieli. Pani Jolanta urządziła mu niebieski pokój – zasłony, kołdra, choćby ściany. “Chyba chcieli dziewczynkę” – pomyślał chłopiec. W kącie stały zabawkowe samochodziki i piłka, ale wszystko nie w jego stylu. Zajęty pracą zastępczy ojciec ledwie na niego patrzył, jakby kupił żonie nową zabawkę, żeby miała zajęcie. Pani Jolanta przebierała go, fotografowała, chwaliła się koleżankom, jaki jej “Kacperek” przystojny. Czasem zabierała go do parku, ale tylko na karuzele dla maluchów – Kacper wstydził się, stojąc obok malców.

Czasem żal mu było pani Jolanty. Płakała, narzekając przez telefon, iż mąż jej nie kocha, iż nie może mieć dziecka. Kacper patrzył na nią dorosłym wzrokiem i myślał: “Szkoda jej, ale w domu dziecku i tak lepiej niż u własnej matki.” Tę ostatnią pamiętał mgliście, ale wiedział, iż zabrano go od niej w porę – sąsiedzi wezwali opiekę społeczną. Gdy w wieku pięciu lat trafił do domu dziecka, odetchnął z ulgą: czyste łóżko, koledzy, dobra ciocia Basia.

W domu pani Jolanty męczyła go ta udawana opieka. Czuł się jak przedszkolak. W przypływie złości rozwalił niebieski pokój, prawie porysował auto zastępczego ojca, ale się powstrzymał. gwałtownie go odesłali, a panią Jolantę mąż wysłał nad morze – “niech się uspokojOtworzył oczy i zrozumiał, iż już nigdy nie będzie sam, bo teraz miał prawdziwą rodzinę.

Idź do oryginalnego materiału