Niespełnione marzenie: dorosłe dzieci zapomniały, iż szczęście to rodzina

newsempire24.com 1 dzień temu

Sen, który się nie spełnia: dzieci wyrosły, ale zapomniały, iż szczęście to rodzina

Mam sześćdziesiąt jeden lat. Z mężem przeżyliśmy razem ponad czterdzieści lat – w biedzie, w dostatku, przez łzy i śmiech. Wszystko już było. A teraz, u schyłku naszych dni, mamy tylko jedno pragnienie – nacieszyć się wnukami. Usłyszeć tupot małych stópek, zobaczyć wnuki podobne do syna czy córki, przytulić je, ogrzać, przekazać to ciepło, które tak rozpaczliwie chce dać moje serce matki. Ale chyba tak już zostanie…

Nasz syn, Bartosz, ma już trzydzieści pięć lat. To mądry chłopak, główny programista w dużej międzynarodowej firmie. Zarabia dobrze, kupił luksusowe mieszkanie w centrum, teraz oszczędza na wymarzone auto. Pomaga nam – i moralnie, i finansowo. Szanujemy go. Duma. Ale za każdym razem, gdy poruszam temat rodziny, macha ręką, jakby odpędzał natrętnego komara.

— Mamo, żyję dla siebie. Ani żenić się, ani dzieci mieć nie zamierzam – powiedział pewnego dnia urodzin, gdy ja, głupia, znów zaczęłam marzyć na głos o wnukach.

Wtedy ledwo powstrzymałam łzy. Zrobiło mi się ciemno przed oczami, coś się w piersi zerwało. Mąż próbował mnie pocieszać – mówił, iż wszystko się jeszcze może zmienić. Ale ja czuję: nie zmieni się. Zbyt mocno trzyma się swojej wolności i wygody.

I gdyby tylko Bartosz. Ale pozostało Kinga, nasza córka, która poszła tą samą ścieżką. Choć od dziecka była taka domowa, opiekuńcza… Kiedy miała piętnaście lat, rzuciła: „nie wyjdę za mąż i nie będę miała dzieci”. My z mężem nie wzięliśmy tego na poważnie – co tam, nastolatka, okres dojrzewania. Kto w takim wieku słucha?

A dziś Kinga ma dwadzieścia dziewięć lat. Piękna, mądra, odnosząca sukcesy. Od czterech lat żyje z chłopakiem, a ślubu ani widu, ani słychu. Pytałam ją i jego: może czas zalegalizować ten związek? Tylko się roześmiali.

— Mamo, w jakim wieku ty żyjesz? Teraz pieczątka w dowodzie nikomu nie jest potrzebna. I tak jesteśmy szczęśliwi.

A gdy delikatnie zaczęłam wspominać o dzieciach, odcięła się ostro:

— Mamo, mam teraz pracę. Projekty, spotkania, wyjazdy. Nie mam czasu w pieluchy i kolki.

Próbowałam tłumaczyć, iż młodość nie trwa wiecznie, iż ciało kobiety jest tak stworzone, by rodzić przed trzydziestką, iż potem wszystko przychodzi trudniej i dla niej, i dla dziecka. Ale słuchać nie chciała. Powiedziała, iż nie musi spełniać cudzych oczekiwań, iż szczęście to nie rodzina, ale samorealizacja.

A ja – jakby ktoś nożem przebił mi serce. Przecież ja nie jestem obca. Jestem matką. Nie wrogą. Nie żądam wiele. Chcę tylko pobawić się z wnukami. Opowiedzieć im te same bajki, które czytałam swoim dzieciom. Uszyć pieluszki. Upiec szarlotkę. Ale choćby szansy mi nie dają. Oni nie tylko nie chcą dzieci – nie chcą rodziny, małżeństwa, tego, czego uczyliśmy ich przez całe życie.

Ostatnio mocno się z Kingą pokłóciłyśmy. Przyszła na herbatę, a tu dzwoni przyjaciółka, chwali się, iż została babcią po raz drugi – jej córka ma ledwo dwadzieścia sześć lat, a już drugie dziecko. A moja… milczy, jakbym była obca.

Nie wytrzymałam. Powiedziałam jej, iż w jej wieku miałam już dwoje dzieci, iż woziłam je w wózku po podwórku i śpiewałam kołysanki w nocy, iż to właśnie jest prawdziwe szczęście. Ona wtedy zbladła, odsunęła się i rzuciła lodowato:

— Mamo, nie waż się mnie porównywać. Ty miałaś swoje życie, ja mam swoje. I nie muszę rodzić, żebyś ty poczuła się potrzebna.

Wtedy się rozpłakałam. Wyszła bez pożegnania. A ja zostałam sama z kubkiem zimnej herbaty i drżącymi dłońmi. Myślę: gdzie popełniłam błąd? Może byłam za mało stanowcza, nie narzuciłam, gdy trzeba było? A może wręcz przeciwnie – za bardzo naciskałam? Gdzie ja, matka, straciłam swoje dzieci?

Teraz prawie wszystkie moje przyjaciółki mają wnuki, a ja przychodzę do nich, ocieram łzy, zazdroszczę, uśmiecham się na siłę. I wracam do domu – w ciszę. Bez śmiechu dzieci, bez zabawek na podłodze, bez małych rączek, które wyciągają się w moją stronę, wołając: „Babciu!”.

Syn zamknął się w swoim mieszkaniu pełnym technologii, wykresów i tabel. Córka chowa się za ekranem laptopa i udaje, iż wszystko kontroluje. Tylko ja zostaję – ze złamanym sercem i nadzieją, która nie gaśnie. Może jeszcze nie wszystko stracone?

Może kiedyś zrozumieją… Że pieniądze, kariera, status – to wszystko jest puste. A wnuk, który obejmuje cię za szyję i mówi „kocham cię” – to zostaje na zawsze. To nie przemija, choćby gdy reszta się rozpadnie.

Ale czas płynie. I zaczynam się bać, iż mój pociąg o nazwie „babcia” nigdy nie dojedzie na stację…

Idź do oryginalnego materiału