NIESPODZIANKA SZCZĘŚCIA

newsempire24.com 1 tydzień temu

**Niespodziewana radość**

Na wydziale w akademii nikt z kolegów nie wiedział i nigdy by nie uwierzył, iż mąż Weroniki Marcinówny to zatwardziały alkoholik. To była jej smutna tajemnica i gorzka udręka.

Weronika Marcinówna – wykładowczyni, doktor habilitowany, kierowniczka katedry. W pracy ceniono ją jako specjalistkę. Miała nieskazitelną opinię. Wszyscy uważali, iż Weronika to kobieta spełniona. W każdym calu. Jakżeby inaczej? Mąż często czekał na nią przed budynkiem uczelni, by ramię w ramię wracać do domu.

„Pani Weroniko, jaka pani szczęśliwa! Mąż taki przystojny, troskliwy, inteligentny…” – zachwycały się młodsze koleżanki.

„Oj, dziewczyny, nie zazdrośćcie!” – odpowiadała Weronika.

Tylko ona jedna wiedziała, co wyprawia jej „inteligent” w domu. Marek (tak miał na imię mąż) upijał się do nieprzytomności. Wracał – a raczej wlewał się – brudniejszy od błota. Nie było w nim wtedy śladu człowieczeństwa. Nie potrafił trafić kluczem do zamka, więc dzwonił, zwalał się w progu i zasypiał twardym snem. Weronika otwierała drzwi, wciągała męża do środka, jęcząc: „Oj, ty moja niedolo, kiedy się w końcu urżniesz, już sił nie mam…” Nakrywała go kocem (żeby nie zmarzł w nocy) i wracała do pisania habilitacji. Zostawiała też litrowy kubek wody przy łóżku. Inaczej budził cały dom wrzaskiem:

„Wera! Pić, pić!”

Rano Weronika, szykując się do pracy, zwyczajnie przekraczała śpiącego w przedpokoju Marka i wychodziła, zamykając drzwi. W akademii siała rozsądne, dobre, wieczne. Ten spektakl mógł trwać tydzień, miesiąc…

Aż któregoś dnia Marek stawał na schodach uczelni, trzeźwy jak gdyby nigdy nic. Wyprasowany, uśmiechnięty. Gdy Weronika wychodziła otoczona koleżankami, podbiegał, całował w policzek i pytał:

„Jak dzień, Weruniu?”

„Normalnie, Marku. Chodźmy do domu” – wzdychała cicho Weronika.

Kolężanki patrzyły z rozczuleniem na tę uroczą parę.

„Jakże Weronice Marcinównie się poszczęściło…” – mówiły.

Gdy tylko przekraczali próg mieszkania, Weronika milkła. W ten sposób mściła się na mężu. Wiedziała, iż milczenie to potężna broń. Marek nie znosił tej oskarżycielskiej ciszy. Z czasem jednak przywykł. Odprowadzał żonę i natychmiast znikał „w interesach”. Pić nie przestawał.

…Weronika i Marek byli małżeństwem 28 lat. Miłość mieli gorącą, wzajemną, wydawało się – wieczną. A potem rozleciała się jak puch z poduszki. Te drobne piórka już nie dały się zebrać.

…Na początku małżeństwa długo nie mogli mieć dzieci. Weronika bardzo to przeżywała. Uważała, iż rodzina bez dziecka jest niepełna, pusta. Wreszcie urodził się syn. Stał się dla niej sensem życia.

Potrzebowali wielu rzeczy dla malucha. Pieniędzy brakowało. Marek wszystkie obowiązki związane z dzieckiem zrzucił na żonę. Jego jedyną troską było schować przyniesiony alkohol i sączyć go po kryjomu.

Weronika padała wieczorem ze zmęczenia. Nie od razu więc zauważyła, co wyprawia mąż. Nie miała na to czasu. Była wtedy młoda i naiwna. Brakowało jej życiowej mądrości. Gdy znalazła butelkę wódki schowaną na balkonie, zdziwiła się:

„Marku? Czyje to?”

„Zgadnij” – zażartował.

Potem były awantury. Jedna za drugą. Łzy, prośby, groźby… Znany scenariusz.

…Mijały lata. Marek raz znajdował pracę, raz ją tracił. Zawsze przez pijaństwo. Nie było w nim śladu nadziei. Weronika nie myślała o rozwodzie. Pamiętała słowa matki:

„Córko, za mąż wychodzi się tylko raz! Pierwszy mąż od Boga, drugi od diabła. Choćby słomiany, ale mąż. I nikt nie zastąpi dziecku ojca.”

Weronika bała się choćby pomyśleć o mężu od diabła…

Pracowała ciężko, pięła się po szczeblach kariery. Mogła liczyć tylko na siebie. Przywykła do takiego życia. Znała na pamięć ten spektakl pt. „Zapijaczone dni”. Szkoda jej było Marka. Ale tylko tyle. W sercu już wszystko obumarło.

Jej jedyną euforią był syn, Kuba. WyrosnKuba odwiedzał ją teraz z małą Wiktorią, a Weronika, patrząc na śmiejącą się wnuczkę, zrozumiała, iż życie, choć bywa niesprawiedliwe, potrafi też niespodziewanie wynagrodzić dawne cierpienie.

Idź do oryginalnego materiału