Niespodziewany sojusz: jak zięć i teściowa zostali jednym zespołem

twojacena.pl 6 dni temu

Dziennik, 15 maja 2023

Halina Kowalska starannie zapakowała w kratkową torbę ziemniaki z własnego ogródka, przetwory, słoiki domowego dżemu i wyruszyła w odwiedziny do córki i zięcia. „Kasiu, jestem już w pociągu. Niech Marek po mnie przyjedzie na dworzec, bo torba ciężka” – zadzwoniła do córki. „Jasne, mamo, będziemy czekać” – odpowiedziała Kasia. Rano, gdy stanęła na peronie, usłyszała: „Mamo, jesteśmy tu!” Odwróciła się… i zamarła. Obok córki w ciąży stał elegancki mężczyzna – zupełnie nie ten nieogolony, posępny kierowca tirów, z którym nigdy nie umiała znaleźć wspólnego języka.

A przecież Marek nigdy nie palił się do małżeństwa. W wieku 37 lat wciąż był singlem i uparcie powtarzał kumplom na wędkowaniu, iż nie znalazł jeszcze tej jedynej, która „zapali w nim iskrę”. Jedni zazdrościli: „Bez żony – bez problemów”. Drudzy wzdychali: „Miło jednak, gdy ktoś na ciebie w domu czeka”. A on żartował, iż ma przynajmniej jeden plus – brak teściowej.

Aż pewnego dnia – jak grom z jasnego nieba. Na stacji benzynowej zobaczył Ją. Kasię. Dziewczyna z niebieskimi oczami i identyfikatorem na piersi wyglądała, jakby zeszła z jego snów. Uśmiechnęła się – i koniec, przepadł chłop. Następnego wieczoru podjechał tym samym terenówką, schował za plecami bukiet i, drżąc, wydukał: „Cześć, Kasia… Może na kawę?”

I potoczyło się jak lawina. Wesele. Marek po raz pierwszy od lat nie wybierał się do hotelu, ale do domu. Wracał z tras jak na skrzydłach. Poczuł się nie tylko mężczyzną, ale i mężem. A potem – przyszłym ojcem. Wszystko było idealne… gdyby nie jedna rzecz. Teściowa.

Halina okazała się twardym orzechem do zgryzienia: inteligentna, chłodna, wychowana w rygorze. Na pierwszym spotkaniu powitała zięcia lodowatą uprzejmością. Gdy Marek nazwał ją „drugą mamą”, odparła ostro: „Skąd panu przyszło do głowy, iż jestem panu matką?”

Nie obraził się. Po prostu zrozumiał – będzie musiał zasłużyć na jej zaufanie.

Minął rok. Kasia była w zaawansowanej ciąży. Marek wrócił z trasy, a żona spojrzała mu w oczy z niepokojem: „Mama przyjeżdża do nas na kilka dni…” „O! Myślałem, iż coś poważnego!” – roześmiał się. „Niech przyjeżdża. Tylko…” i z irytacją pogładził brodę.

„Tylko” – podchwyciła Kasia – „wytnij się, ogól. Mamie nie podoba się, iż wyglądasz jak dziad”. „A tobie?” „Mnie tak, ale mama to mama…”

I Marek się podporządkował. Strzyżenie, golenie, spojrzenie w lustro – sam siebie nie poznał. Na dworcu Halina Kowalska aż się zachwiała: przed nią stał nie byle jaki kierowca, ale zadbany, młodziej wyglądający mężczyzna. Na jej twarzy pojawił się ciepły, zaskoczony uśmiech. A Marek złapał się na tym, że… cieszy go jej widok. Coś w niej się zmieniło. I, chyba, w nim też.

Podczas koleny uciekł do pokoju – zaczynał się mecz. Włączył cicho, by nie przeszkadzać. Nagle usłyszał za sobą: „Marku, zrób głośniej! Też lubię piłkę! I koszykówkę.”

Odwrócił się. Halina stała z autentycznym zainteresowaniem. Gdy razem kibicowali tej samej drużynie, zrozumiał – to nie będą zwykłe odwiedziny.

Następnego dnia wybierali się z Kasią na ryby. Namiot, wędki, prowiant. Halina zapytała: „A nie wybieracie się czasem na ryby? Ja z wami! Weźcie mój namiot – ugotuję zupę rybną, oderwiecie mnie siłą!”

Na łonie natury teściowa była w swoim żywiole: ognisko, drewno, choćby stół z pniaków. Śmiała się, żartowała, błyszczała – jakby odzyskała dwadzieścia lat. Zupę ugotowała taką, iż Marek prosił o dokładkę trzy razy. A potem już byli na „ty”. choćby żartowali, iż jeżeli Kasia na starość będzie taka jak jej mama – będzie szczęśliwy.

Halina przytuliła córkę i szepnęła: „Jak dobrze, iż was mam…”

I wtedy Marek zrozumiał: żaden mundial nie zastąpi tego, co tu i teraz – prawdziwego, własnego.

Lekcja na dziś: Czasem największe sojusze rodzą się tam, gdzie się ich najmniej spodziewamy. Wystarczy otworzyć serce.

Idź do oryginalnego materiału