W sennym, rozmytym półmroku kamienicy na poznańskiej Starówce rozległ się ochrypły krzyk:
– Jadwiga Stanisławówna, jak pani mogła na to pozwolić? – sąsiadka Bronisława rzucając gniewne spojrzenia, wymachiwała rękami w ciasnym korytarzu. – Pani jest matką! Jak można było tak obojętnie patrzeć, co się dzieje z córką?
– Cicho już, cicho! – syczała Jadwiga, rozglądając się nerwowo. – Obudzisz całą kamienicę tym kłótnią!
– A niech się budzą! Niech wszyscy wiedzą, jaka z pani matka! Kinga od trzech miesięcy nie wychodzi z pokoju, ledwo co je, a pani udaje, iż nic się nie dzieje!
Jadwiga zacięła usta i weszła do swojego pokoju, zatrzaskując drzwi. Bronisława jeszcze przez chwilę stała na korytarzu, po czym też odeszła, głośno prychając.
W pokoju było duszno i cicho. Kinga leżała na łóżku, odwrócona do ściany, udając, iż śpi. Matka podeszła do okna i otworzyła je szeroko. Chłodne, jesienne powietrze wdarło się do środka, poruszając firankami.
– Kinga, wstawaj. Czas na obiad – powiedziała cicho Jadwiga.
Córka nie drgnęła. Matka usiadła na brzegu łóżka.
– Wiem, iż nie śpisz. Porozmawiamy?
– O czym? – odparła Kinga, nie odwracając się. – Wszystko się już wydarzyło.
– Wydarzyło, ale życie toczy się dalej. Trzeba coś postanowić.
Kinga gwałtownie się odwróciła. Jej twarz była blada, oczy opuchnięte od płac.
– Co postanowić, mamo? Co? On żeni się z tą… z tą Kasią z uczelni za tydzień! A ja głupia czekałam, aż skończy studia!
– Kochanie, po co się tak mordujesz? – Jadwiga pogładziła córkę po włosach. – Widocznie nie była to miłość na całe życie. Znajdziesz kogoś lepszego.
– Lepszego? – Kinga uniosła się na łóżku, patrząc na matkę pustym wzrokiem. – Mamo, ty nie rozumiesz. Ja…
Zawahała się i znowu odwróciła do ściany.
– Co, córeczko? Mów.
– Nic. Boję się.
Jadwiga westchnęła i wstała.
– Odpocznij jeszcze. Ale na kolację musisz zjeść. Schudłaś strasznie.
W kuchni rozlegał się stuk garnków i zapach smażonej cebuli. Kinga leżała nieruchomo, wpatrując się w sufit. W brzuchu coś ciągnęło i kłóło. Położyła dłoń na nim, gładząc przez cienką koszulę nocną.
– Co my teraz zrobimy? – szepnęła.
Wieczorem przyszła ciocia Grażyna, młodsza siostra matki, która pracowała jako pielęgniarka.
– Jak nasza pacjentka? – spytała, wieszając płaszcz w przedpokoju.
– Leży, nic nie je. Zamęcza mnie – skarżyła się Jadwiga.
– Była u lekarza?
– Gdzie ja ją zaprowadzę? choćby wstać nie chce.
Ciocia Grażyna weszła do pokoju Kingi.
– No, pokaż się.
Po krótkim badaniu ciocia zmarszła brwi.
– Kinga, powiedz szczerze. Byłaś z tym chłopakiem blisko?
Córka zaczerwieniła się po same uszy.
– Byliśmy razem.
– Zabezpieczaliście się?
– Mówił, że… iż wie, co robi…
Ciocia Grażyna westchnęła ciężko.
– Kinga, jesteś w ciąży.
Słowa zawierały w powietrzu jak wyrok. Kinga siedziała nieruchomo, jakby nie rozumiała.
– Co?
– Trzy miesiące, może więcej.
Kinga zakryła twarz dłońmi i wybuchnęła płaczem.
– Co zrobię? On się żeni z inną!
– Najpierw idziemy do lekarza. Potem zdecydujesz.
W szpitalu potwierdzono ciążę. Czternaście tygodni.
– Pogadaj z nim – poradziła ciocia Grażyna. – Może się rozmyśli.
Ale Tomasz tylko pobladł.
– Kinga, ja kocham Kasię. To poważne.
– A co z dzieckiem?
– Może… nie powinnaś go rodzić?
Kinga wstała i odeszła, nie oglądając się.
W domu ciocia Grażyna wyjęła z torebki adres.
– Wiesz, co to znaczy.
– Wiem.
Operacja była krótka. Kinga leżała w szpitalnym łóżku, czując pustkę. Płakała cicho, by nikt nie usłyszał.
Minęły lata. Wyszła za mąż, urodziła dzieci. Była szczęśliwa.
Ale jedno wspomnienie wracało nocami – dziecko, które mogło biegać teraz po podwórku, śmiać się, wołać ją „mamo”.
Tylko czasem, patrząc na obce dzieci, myślała: *A gdyby to był on? Mój syn? Moja córka?*
Tego nikomu nie powiedziała. I nigdy nie powie.