W końcu ktoś życzliwy informuje ją o tym, ale ponieważ wydaje się jej to kompletnym absurdem, lekceważy ostrzeżenie. Przecież nie zajmuje się polityką – występuje tylko w swoim własnym teatrze, organizuje przedstawienia dla dzieci, dlaczego więc służby specjalne miałyby się nią interesować, nie jest nikim ważnym!
Owszem, sztuki pisze dla niej przyjaciel, o którym coś tam słyszała, iż niby jest „anty” i właśnie dlatego wszyscy wołają na niego „Anti”; sama długo była przekonana, iż to skrót od Antoniego czy jakoś tak, a nie iż jakaś opozycja.
A mąż? No tak – mąż, syn jakiegoś pułkownika, ale niczym szczególnym się nie zajmuje i od dawna nie utrzymują z jego rodziną kontaktu, więc jakie to może mieć znaczenie? Jest sztuka, jest miłość, jest ciąża, czyli nowe życie, które w niej rośnie. Nadzieja i wolność. Bo sztuka jest wolnością. Zawsze i wszędzie. Ale to przecież nie powód, żeby…

fot. Bartłomiej Jan Sowa
A jednak raporty powstają, zdarzają się brutalne przesłuchania; nagle aresztowany mąż wyskakuje z dziesiątego piętra. Wiadomo – ginie na miejscu.
Jego ojciec pozbawiony zostaje funkcji i dystynkcji, po jakimś czasie jednak go rehabilitują i przenoszą w inne miejsce. A kobieta? Płód obumiera, jej grozi sepsa, musi się poddać aborcji, ale znika. Sama? Czy ktoś jej w tym pomaga? Nie wiemy. Znika jednak na zawsze, nie zostawiając po sobie śladu. Jakby jej nigdy nie było.
Całkiem niedawno ujawniona historia Brejzów trochę podobna w tym podsłuchiwaniu, prawda? Ale on zanurzony w polityce po uszy, więc przynajmniej od początku było wiadomo, iż nie chodziło o „zwykłego, szarego człowieka”. A ilu „szarych” inwigilowano Pegasusem? Naszą aktorkę śledzono, szukając haków nie na nią, a na innych. Męża? Może raczej teścia? A może na obu? Brejzowie przeżyli, choć było trudno. Nie aresztowano ich, nie przesłuchiwano.

fot. Bartłomiej Jan Sowa
A pamiętają Państwo „Teczki” Teatru Ósmego Dnia? Spektakl stworzony z raportów esbecji, próbującej za wszelką cenę zdobyć jakiekolwiek dowody na „wrogą działalność” zespołu?
Metody zawsze te same, tylko technika coraz lepsza, choć przez cały czas niedoskonała, jak się okazuje… Pokusa manipulowania drugim człowiekiem dzięki „niewygodnej prawdy”, jaką się na niego znajdzie – lub sfabrykuje – zawsze jest wielka i wielu pociąga. Niektórzy jej ulegają. Podporządkowanie, złamanie oporu, zagłuszenie opozycji, co ma służyć – także – własnej bezkarności, umożliwić urządzenie świata po swojemu, wygodnie umościć się na „własnej podusi”… Wystarczy ponadnormatywnie rozdęte ego, by uwierzyć, iż jest się pępkiem świata, zbawcą narodu, jedynym oświeconym i co tam jeszcze komu przyjdzie do głowy – ono jest zawsze na początku każdej dyktatury, każdego totalitaryzmu. A potem odrobina społecznej nieuwagi, przymknięcie oczu na moment, naiwna wiara, iż wolność raz dana, pozostaje na zawsze, i już gdzieś znowu się odradza ucięty łeb hydry. Dyktatury ciągle mają się dobrze. Mniejsze i większe. Zawsze jest gdzieś jakaś na świecie. A wraz z nią tworzy się łańcuch zależności, zło uwalnia się jak dżin z butelki…

fot. Bartłomiej Jan Sowa
Opisana na początku sytuacja to linia narracyjna węgierskiego dramatu „Porno”, opublikowanego przez Andrása Viskyego w 2008 roku.
Akcja rozgrywa się w drugiej połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, w przytaczanych w tekście raportach pojawiają się daty dokładne i rok 1989. Ale to raczej finał niż początek tej historii. Końcówka rządów Jánosa Kádára, premiera narzuconego Węgrom przez sowieckich „przyjaciół”. W drugiej połowie lat osiemdziesiątych blok wschodni coraz głośniej się buntuje, coraz bardziej wyrywa ku wolności. Rok 1989 przynosi upadek komunizmu – zaczyna się Jesień Narodów; Gorbaczow wprowadza reformy; u nas działa „Solidarność”, realizowane są obrady „okrągłego stołu”; za chwilę zburzony zostanie mur berliński… Taki jest kontekst sztuki.
Polska premiera odbyła się 30 września 2016 roku. Rok 2016 to początek rządów Prawa i Sprawiedliwości. niedługo zaczęliśmy przekonywać się, jak smakuje demokracja w totalitarnym wydaniu. Zaczęło się prawie niewinnie – między innymi od pacyfikowania kultury: Teatr Polski we Wrocławiu, Stary Teatr w Krakowie… Niektórzy sytuację, w jakiej się znaleźliśmy, nazywali „gotowaniem żaby”. Faktycznie, długo przyglądaliśmy się bezprawiu. Ciągle lekceważyliśmy to, co się działo, umniejszaliśmy, wzruszaliśmy ramionami – często na zasadzie „póki mnie to nie dotyczy…”. Dotyczyło. Za każdym razem wszystkich i każdego z osobna. choćby jeżeli niektórzy głośno deklarowali: „ja się do polityki nie mieszam”, to i tak byli w niej zanurzeni, bo ona nie dzieje się wyłącznie w klubach partyjnych, na wiecach, nie tylko w sejmie i senacie, ale także w supermarkecie i na stacji benzynowej.
Dziewczyna, nazwana przez tajniaków „Porno”, też myślała, iż jest „poza”. Że jej własny świat, ten teatralny, gwarantuje neutralność, bezpieczeństwo, jakąś wolność bliżej niedookreśloną. Była naiwna. Albo tylko nieuważna.

fot. Bartłomiej Jan Sowa
Pięć lat temu Marian Turski przypominał, iż „Auschwitz samo nie spadło z nieba” – żadne zło nie pojawia się znienacka. Zawsze są jakieś symptomy, zawsze poprzedza je społeczne zamroczenie, ślepota, głuchota, brak myślenia perspektywicznego.
Dziś, po ponad ośmiu latach od premiery, „Porno” przez cały czas brzmi złowieszczo; takie spektakle jak ten nie pozwalają zapomnieć, iż władzy nie obchodzą nasze deklaracje aktywności lub jej braku – w politykę jest się zaplątanym poprzez sam fakt, iż się żyje tam, gdzie się żyje…
Tekst to jedno, ale ważne jest też to, co dzieje się między słowami, jak prowadzi się rolę, jaki ma się pomysł na opowiedzenie historii. „Porno” to aktorski popis Edyty Łukaszewskiej. Monodram. Nieprawdopodobnie mocny. Na początku zaskoczenie. Dziewczyna siedzi przy stole, po chwili w przebłyskach światła widzimy, jak zmienia kilkukrotnie pozycję – niczym rzucana przez kogoś szmaciana lalka. Trwa to zaledwie minutę, może dwie, i zapada ciemność, a potem reflektor oświetla klatkę w głębi. To miejsce może wywoływać różne skojarzenia: od areny walk w kisielu po peep-show – tym bardziej, iż dziewczyna stoi niemal goła, ma tylko figi na sobie, coś tłumaczy, coś odgrywa, mówi: „wszędzie tam, gdzie robię przedstawienie, przestrzeń robi się wolna”. Do klatki zaczynają spadać maskotki – pluszaków jest coraz więcej, coraz bardziej się piętrzą, stanowią miękką barierę, ogradzają od raniącej rzeczywistości, budują świat marzeń, snów, bajki. Ale to tam, pod nimi, zniknie w końcu dziewczyna. Tam, czyli gdzie? W bezpiecznym świecie dziecka? Ona sama jest trochę jak z tamtej rzeczywistości, jak niedorosła: naiwna, labilna emocjonalnie, niepotrafiąca pojąć, iż życie bywa okrutne. Nadany jej pseudonim Porno ma służyć stygmatyzacji: służby specjalne przypisują jej niepoczytalność i nieobyczajność – by wykluczyć społecznie, poniżyć, zlekceważyć.

fot. Bartłomiej Jan Sowa
Edyta Łukaszewska ze swojej bohaterki robi prawdziwą heroinę. Gra, mieszając różne techniki, od typowych dla teatru alternatywnego po metody Lee Strasberga. Nie szuka siebie w roli, ale buduje rolę poprzez siebie.
Jest postacią z dramatu, stworzoną w najdrobniejszym szczególe, wymyśloną i zespoloną z własnym „ja”, rozwija ją, dojrzewa wraz z Porno, co jest tym trudniejsze, iż czasy i doświadczenia nieustannie się mieszają: w jednej chwili widzimy egzaltowaną dziewczynkę sprzed przesłuchań, a w kolejnej obolałą wdowę, która już rozumie, iż z matni, w której się znalazła, wyjścia nie ma. Dziecięctwo i dojrzałość sinusoidalnie następujące po sobie. I całe spektrum emocji ukazanych tak, iż nie sposób tego oglądać obojętnie, na zimno; pot, który pokrywa ciało aktorki, niemal fizycznie czujemy na własnych plecach. Z każdą minutą jest coraz trudniej zachować spokój obserwatora. Ta historia boli, przeszywa, wyciska łzy. Z wyprzedzeniem wiemy, co za chwilę się stanie, bo czytamy znaki, których Porno nie dostrzega.
Spektakl budzi podziw z powodu aktorskiej i reżyserskiej roboty, ale nie o to w nim chodzi, nie dla popisu powstał i nie na nim mamy się koncentrować. Najważniejsza jest refleksja, dotycząca tego, co się może stać, jeżeli na moment utracimy czujność. Historia lubi się powtarzać i się powtarza. Niby to wiemy, a jednak nie budujemy mechanizmów obronnych.
Visky napisał tę sztukę – jak mi się wydaje – nie w celach martyrologicznych, tylko by właśnie przestrzec. Byśmy nie zapominali, iż zło ma specyficzną umiejętność łatwego się odradzania. Zawsze znajdzie dla siebie dogodne warunki i ludzi, którzy mu dopomogą.
„Porno” z całą pewnością znaczyło co innego wtedy, kiedy było premierowo pokazywane, i teraz, po ponad ośmiu latach. Jest „ku pamięci”. Jak ostrzeżenie Turskiego z Auschwitz. Więc warto powrócić do Nowego. Dla Łukaszewskiej i dla Viskyego. Choć potem długo czuje się ściśnięty żołądek. Ale to akurat dobrze.
Teatr Nowy w Poznaniu
András Visky „Porno”
przekład: Jolanta Jarmołowicz
Premiera 30.09.2016