Nowe życie osobiste, ale córka uważa, iż zwariowałem i zakazała mi widywać się z wnuczką.

newsempire24.com 20 godzin temu

W końcu mam swoje życie, ale córka uważa mnie za wariatkę i zabroniła widywać się z wnuczką.

Całe życie poświęciłam córce. Potem wnuczce. Nigy nie narzekałam, nie wymagałam nic w zamian. Ale chyba obie zapomniały, iż nie jestem tylko darmową nianią i sprzątaczką. Jestem kobietą. Z uczuciami, pragnieniami i prawem do szczęścia.

Miałam dwadzieścia jeden lat, gdy wyszłam za mąż. Mój mąż, Tadeusz, był cichym, spokojnym człowiekiem, pracowitym. Żyliśmy skromnie, ale w zgodzie. Gdy córka miała dwa lata, wyjechał w delegację – ciężarówką, by dostarczyć towar. Czy wrócił? Nie. Zginął. Jak? Nikt mi nie powiedział. Zostałam sama z małą Kingą na rękach.

Rodzice męża już nie żyli, moi mieszkali w innym mieście. Pomocą nikt się nie kwapił. Jedynym ratunkiem było mieszkanie, które odziedziczyłam po Tadeuszu. Próbowałam pracować w domu – udzielałam korepetycji, bo z wykształcenia jestem nauczycielką. Ale uwierzcie, uczyć, gdy po mieszkaniu biega rozbrykane dziecko, to nie lada wyzwanie.

Potem mama zabrała Kingę do siebie. Prawie dwa lata mieszkała u dziadków, a ja kręciłam się jak w ukropie. Pracowałam w szkole, wieczorami dorabiałam korepetycjami. Co weekend jeździłam do córki. Za każdym razem, gdy odchodziłam, serce mi się krajało.

Gdy Kinga poszła do przedszkola, modliłam się, żeby nie chorowała, bo nie miałam możliwości zostawać w domu. Na szczęście okazała się odporna. Potem była szkoła, potem studia. Wszystko ciągnęłam sama. Od rana do nocy praca, by kupić jej dobre ubrania, buty, jedzenie, zajęcia dodatkowe.

Gdy skończyła studia i znalazła pracę, po raz pierwszy poczułam: koniec. Jestem wolna. Tyle iż wolna znaczy samotna. Moi rodzice nie żyli, przyjaciół nie miałam, wiecznie kręciłam się w obowiązkach. choćby kot został moim jedynym rozmówcą.

A potem przyszła na świat Zosia. Przeprowadziłam się do córki na kilka miesięcy przed porodem – pomagałam w zakupach, praniu, gotowaniu, pakowaliśmy razem „torbę do szpitala”. Później wzięłam na siebie całą opiekę nad niemowlęciem – Kinga gwałtownie wróciła do pracy.

Nie narzekałam. Przeciwnie – rozkwitłam. Znów poczułam się potrzebna. Gdy Zosia poszła do szkoły, zaczęłam ją odbierać po lekcjach. Jadłyśmy obiad, odrabiałyśmy zadania, spacerowałyśmy w parku. Podczas jednego z takich spacerów poznałam Jacka.

On też był dziadkiem – wychowywał wnuka. Jego historia przypominała moją: wcześnie owdowiał, pomagał córce. Zaczęliśmy rozmawiać. Rozmowy stawały się coraz dłuższe. Aż w końcu zaproponował spotkanie… bez dzieci. Na kawę.

Szczerze? Zaskoczyło mnie to. Ostatni raz ktoś zaprosił mnie na randkę chyba trzydzieści lat temu. Ale się zgodziłam. I tak do mojego życia wróciła radość. Chodziliśmy do kina, na wystawy, po prostu spacerowaliśmy. Znów poczułam się kobietą.

Ale córka tego nie zrozumiała. Kinga zadzwoniła pewnego ranka:
– Jedziemy ze Sławkiem do znajomych. Zostawimy Zosię u ciebie na weekend, dobrze?
– Przepraszam, kochanie, ale wyjeżdżam na kilka dni. Trzeba było wcześniej powiedzieć.
– Znowu z tym twoim… Jackiem? – warknęła.
Zamknęło mi się w gardle:
– Kinga, co za ton? Przecież wiesz, iż zawsze jestem przy Zosi. Ale nie jestem wieczną nianią.
– Zupełnie o niej zapomniałaś! Jeszcze niedawno mówiłaś, iż nie potrzebujesz życia osobistego, a teraz biegasz po koncertach!
– Tak, biegam – odpowiedziałam spokojnie. – Bo żyję. Bo jestem szczęśliwa. Myślałam, iż się ucieszysz.
– Ucieszę? Wymieniłaś wnuczkę na jakiegoś faceta! Lepiej weź się w garść, mamo, bo chyba ci się przewróciło! Więcej nie przywieziemy Zosi, dopóki nie ochłoniesz!

Siedziałam, nie wierząc własnym uszom. Całe życie oddałam jej. Wszystko porzuciłam dla jej dobra. Wychowałam ją samotnie. Wspierałam. Pomagałam z jej dzieckiem. A teraz jestem „wariatką”, której „odbiło”, bo ośmieliłam się być szczęśliwa?

Płakałam cały wieczór. Jackowi nic nie powiedziałam. Tylko mnie przytulił i szepnął:
– Masz prawo żyć. I kochać. I być kochaną.

Ale coś we mnie się skurczyło. Nie wyobrażam sobie życia bez Kingi. Bez Zosi. Boję się, iż pewnego dnia stracę je na zawsze. Mam nadzieję, iż córka ochłonie i zadzwoni. Że zrozumie – jej mama nie przestała być babcią. Po prostu znów stała się kobietą, która po latach odnalazła swoje szczęście.

Czyż nie zasłużyłam na to prawo?…

Idź do oryginalnego materiału