„Nowy dom, nowe chwile: zaproszenie na letni relaks“

twojacena.pl 6 godzin temu

— Co to ma adekwatnie znaczyć?! — wykrzyknęła Zofia, nie kryjąc irytacji, stojąc pośrodku salonu.

Jej głos drżał z gniewu. Rozejrzała się po pokoju, jakby w nadziei, iż znajdzie odpowiedź gdzieś między meblami lub na ścianach.

— Znowu?! Trzeci raz w tym miesiącu! Ile jeszcze?!

Na kanapie, rozluźniony i oparty na poduszkach, siedział Wojtek. W jednej ręce trzymał telefon, w drugiej pilot od telewizora. Powoli spojrzał na żonę, ale jego oczy pozostały obojętne, jak zawsze, gdy chodziło o jego matkę.

— Co znowu? — zapytał, mrużąc oczy. — Nie zaczynaj od razu histerii. Właśnie wróciłem do domu, chcę odpocząć.

— Histerii?! — Zofia zrobiła krok do przodu, jej głos stał się wyższy. — Ty to nazywasz histerią? Pięć tysięcy złotych! Po prostu tak! Bez wyjaśnień, bez pytań! choćby nie spytałeś, na co je potrzebuje! Po prostu przelałeś!

Wojtek odłożył telefon, cicho wzdychając. Jego twarz wyrażała raczej zmęczenie niż zdziwienie.

— No i co z tego? To moja mama. Potrzebuje pieniędzy — pomogłem. W czym problem?

Zofia podeszła bliżej, jej policzki płonęły.

— Problem w tym, iż oszczędzamy na dom letniskowy! Umawialiśmy się! Każdy grosz idzie na nasz wspólny cel! A ty co miesiąc wyrzucasz pieniądze w błoto! To lekarstwa, to remont, teraz znów te „nieprzewidziane wydatki”! Może potrzebowała nowego telefona?

Wojtek znów westchnął, pocierając nasadę nosa.

— Jest starsza, Zosiu. Trudno jej samodzielnie sobie radzić. Czasem łatwiej pomóc, niż tłumaczyć.

— Starsza?! Ma dopiero sześćdziesiąt pięć lat! Biega więcej niż ty! To teatr, to klub wiejski, to kolejna wycieczka! A my? Mamy rezygnować z własnych planów przez jej kaprysy?

— Zofia! — głos Wojtka po raz pierwszy zabrzmiał ostro. — Tak nie mów o mojej matce. Wychowała nas.

— Wychowała ciebie, Wojtku, nie mnie. I tak, jestem jej wdzięczna. Ale to nie znaczy, iż może ciągle żądać pieniędzy! Żyjemy z jednej pensji. Moje zlecenia są nieregularne. Wiesz o tym!

I wiedziała. Po zamknięciu agencji reklamowej, gdzie Zofia pracowała jako dyrektor kreatywny, musiała przejść na freelancera. Praca była, ale dochody zmienne. Ich budżet był kruchy jak szkło. Każde niepotrzebne wydanie — jak uderzenie w nie.

Marzyli o domku letniskowym. Ta myśl żyła w nich od trzech lat — drewniana chata za miastem, taras owinięty różami, grill z przyjaciółmi, wieczory przy ognisku. Ale za każdym razem, gdy zbliżali się do wymarzonej kwoty, coś się działo: remont u teściowej, leczenie zębów, nowe tapety, sprzęt gospodarstwa domowego… I znowu cofali się na początek.

— Po prostu jestem zmęczona — szepnęła Zofia, podchodząc do okna. — Zmęczona byciem kimś drugim. Zmęczona tym, iż oszczędzamy na sobie, a twoja mama żyje w komforcie.

Wojtek podszedł, ale jej nie objął.

— Jest chora, Zosiu. Potrzebuje pomocy.

— Na co jest chora? Na chęć kupowania wszystkiego i podróżowania? Czy kiedykolwiek sprawdziłeś, na co wydaje te pieniądze? Lata nad morze, kupuje ciuchy, chodzi do restauracji, a my nie byliśmy na urlopie od dziesięciu lat!

— Przestań — stanowczo powiedział Wojtek, choć głos znów stał się obojętny. — Nie chcemy o tym rozmawiać.

— Oczywiście, iż nie chcesz! — Zofia odwróciła się gwałtownie. — Nigdy nie chcesz, gdy chodzi o twoją matkę. Dla ciebie to święta, a ja jestem wrogiem, który jej źle życzy. Ale ja nie życzę jej źle! Chcę sprawiedliwości! I naszego domu letniskowego!

Wojtek zamilkł. Jego ramiona się przykurczyły, wzrok utkwił w podłodze. Zofia znała ten wzrok. Nie zamierzał się kłócić. Po prostu będzie milczał, jak zwykle. I za kilka godzin odejdzie, jakby nic się nie stało.

— Dobra… — mruknął. — Idę spać.

I wyszedł, zostawiając ją samą w środku pokoju.

Zofia została przy oknie, patrząc na ciemne niebo. Gwiazdy migotały zimno i obojętnie. Wiedziała: dopóki Wojtek sam nie podejmie decyzji, nic się nie zmieni. Zbyt przywykł być synem, by stać się mężem. I zbyt kochał swoją matkę, by usłyszeć żonę.

***
Poranek przyniósł nie tylko kawę i jogging, ale też ciężką mgłę zmęczenia. Zofia wyszła na zewnątrz, mając nadzieję, iż bieg oczyści jej myśli. Czasem biegła, by zapomniała, czasem — by zrozumiała. Dziś było to drugie.

Gdy wróciła, Wojtek już szykował się do pracy. Jego twarz była nieco złagodzona, ale nie do końca.

— Posłuchaj, Zosiu — zaczął, poprawiając krawat. — Porozmawiam z mamą. Obiecuję.

Zofia zatrzymała się, wpatrując się w niego.

— O czym konkretnie z nią porozmawiasz? Żeby przestała wydawać nasze pieniądze? Wiesz, iż to bez sensu. Ona umie się tłumaczyć lepiej niż polityk.

— Spróbuję — wciąż unikał jej wzroku. — Może tym razem naprawdę coś ważnego. Po prostu nie spytałem.

— Oczywiście. Zawsze ważne. Zwłaszcza jeżeli chodzi o jej zachcianki. — Zofia westchnęła, czując narastające zmęczenie.

— Dobra, muszę iść. Wieczorem pogadamy. — gwałtownie pocałował ją w czoło i wyszedł.

Zofia została sama. W mieszkaniu zawisła cisza, gęsta i ciężka.

***
Poznali się na imprezie wspólnego znajomego. Wtedy wszystko było inne. Wojtek był uważny, pewny siebie, trochę romantyczny. Zofia pełna energii, pomysłów i wiary w miłość. Uzupełniali się jak dzień i noc.

Z Marianną Kowalską poznała się jeszcze przed ślubem. Kobieta okazała się stanowcza, ale inteligentna, z przenikliwym spojrzeniem i głosem, który potrafił zduszyć samą intonacją.

— Mam nadzieję, iż uczynisz mojego syna szczęśliwym — powiedziała wtedy, uważnie przyglądając się Zofii. — On jest wyjątkowy.

Wtedy Zofia pomyślała, iż to tylko macierzyńska troska. Teraz rozumiała — to było ostrzeżenie.

Po ślubie wyprowadzili się do własnego mieszkania.Zofia westchnęła głęboko, patrząc na klucze do ich wymarzonego domku, i postanowiła, iż tym razem to ona postawi granice – nie dla Marianny, nie dla Wojtka, ale dla ich wspólnego szczęścia.

Idź do oryginalnego materiału