Dzisiaj znów nie mogę zasnąć, myśląc o tym, co się stało. Nazywam się Zuzanna, a moje serce wciąż krwawi po tym, jak mój mąż, który błagał mnie o dziecko, opuścił nas, gdy nasz synek miał zaledwie trzy miesiące. Uciekł do swojej mamy, zostawiając mnie samą z malutkim Frankiem, bolącymi plecami i duszą pełną goryczy.
Poznaliśmy się z Jackiem pięć lat, a pobrali trzy lata temu. Wydawało się, iż mamy wszystko: miłość, marzenia, plany. Ja jednak wiedziałam, iż z dziećmi nie należy się spieszyć. Najpierw stabilizacja, większe mieszkanie w Warszawie, oszczędności. Miałam doświadczenie – wychowywałam młodszego brata. Jacek natomiast był rozpieszczonym jedynakiem, dla którego świat kręcił się wokół niego.
Wszystko zmieniło się, gdy jego kuzynka urodziła. Wrócił zachwycony i zaczął nalegać:
„Zuziu, czas na nasze dziecko! Dlaczego ciągle czekamy? Młodzi rodzice mają więcej siły!”
Próbowałam tłumaczyć, iż macierzyństwo to nie tylko chwile radości, ale nieprzespane noce, kolki, niekończące się obowiązki. On jednak nie chciał słuchać:
„Robisz z tego dramat! Przecież miliony ludzi sobie radzą!”
Nasi rodzice tylko podgrzewali atmosferę. Obie babcie obiecywały pomoc na każdy dzień i noc. W końcu uległam.
W ciąży Jacek był wzorowy – nosił zakupy, gotował, jeździł ze mną na USG do przychodni, całował brzuch i mówił, jak bardzo nas kocha. Wierzyłam, iż będzie wspaniałym tatą.
Ale bajka skończyła się w dniu, gdy wróciliśmy ze szpitala. Franek płakał. Często. Głośno. Bez powodu i z powodu. Starałam się oszczędzać Jacka, ale nocne pobudzenia były nieuniknione. Widziałam, jak zaciska pięści, gdy maluch krzyczał, jak zakrywa się poduszką.
Z każdym dniem stawał się bardziej rozdrażniony. Kłóciliśmy się. Zaczynał zostawać w pracy. Aż pewnego wieczoru, gdy Franek skończył trzy miesiące, spakował torbę.
„Wyniosę się do mamy. Muszę się wyspać. Nie daję rady. Nie chcę rozwodu, tylko odpocząć. Wrócę, gdy podrośnie…”
Zostałam w przedpokoju z dzieckiem na ręku i piersiami pełnymi mleka. Po prostu wyszedł.
Następnego dnia zadzwoniła teściowa. Mówiła spokojnie, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie:
„Zosiu, nie pochwalam tego, ale lepiej tak, niż żeby Jacek całkiem się załamał. Faceci nie radzą sobie z niemowlakami. Przyjdę ci pomóc. Tylko go nie potępiaj.”
Potem moja mama:
„Córciu, nie dramatyzuj. Uciekł, ale nie do innej, tylko do matki. To dobry znak. Daj mu czas.”
A ja nie wiem, czy chcę, żeby wrócił.
Złamał mnie. Zostawił, gdy byłam najbardziej bezbronna. Gdy zapomniałam o sobie, skupiona tylko na Franku i naszej rodzinie – on się poddał. Nie wytrzymał choćby pierwszych miesięcy ojcostwa.
Teraz wszystko na mnie – dziecko, dom, zmęczenie, strach. I jedna myśl: jeżeli uciekł właśnie teraz… to co będzie dalej?