Nie muszę mówić, więc nie mówię
"Jesteśmy z mężem osobami wierzącymi, braliśmy ślub kościelny i ochrzciliśmy dziecko. Jednak z chodzeniem do kościoła bywa różnie. Po pierwsze z małym dzieckiem nie jest to takie proste. Poza tym księża nie zawsze swoimi poglądami, zachowaniem i wypowiedziami do tego zachęcają. Przyjmujemy księdza po kolędzie i do tej pory nie mieliśmy jakiś skrajnych sytuacji, o których się słyszy w mediach społecznościowych czy w opowieściach znajomych.
Bywały jakieś pytania o zarobki i kredyt, ale zawsze grzecznie odpowiadaliśmy, iż to nie jest sprawa księdza i nie będziemy dzielić się takimi informacjami. Nigdy nie spotykaliśmy się z jakimś oburzeniem czy niezadowoleniem. Choć wiem, iż z reakcją zarówno domowników na takie pytania, jak i duchownych na odmowę odpowiedzi, bywa różnie. Tym razem rozmowa z księdzem podczas kolędy zszokowała także i mnie.
Tak się da?
Była to wcześniej umówiona kolęda konkretnie na dany dzień i przedział czasowy. Ze względu na późną porę dostałam SMS z pytaniem, czy nie za późno, bo może usypiamy dziecko. Nie było. Duchowny po przekroczeniu progu ponownie przeprosił za porę i upewnił się, czy aby na pewno nie burzy to naszych wieczornych przygotowań do snu. Wydało mi się niezwykle miłe.
Okazało się, iż ma siostrę z małymi dziećmi i świetnie rozumie, jak ważne bywają wieczorne rytuały. Choć człowieka nie znamy, rozmowa przebiegała w naprawdę przyjacielskiej atmosferze, bez odpytywania wg. przygotowanej wcześniej listy pytań. Bez osobistych pytań i nakłaniania do chodzenia do kościoła czy oceniania naszego pomijania niedzielnych mszy.
Krzyż, woda święcona i koperta
Jednak największe zaskoczenie spotkało nas na koniec tej wizyty. Nigdy wcześniej z czymś takim się nie spotkałam. Gdy na odchodne chcieliśmy księdzu wręczyć kopertę, on odmówił. Choć nie wiedział, jaka znajduje się w niej kwota, a także jaka jest dokładnie nasza sytuacja finansowa, uznał, iż teraz stoimy przed dużym wyzwaniem, jakim jest utrzymanie naszej rodziny.
Jedyne, czego od nas się dowiedział, to to, iż jestem na urlopie wychowawczym. Nie narzekaliśmy na wydatki, kredyt czy wysokie ceny. Nie mówiliśmy, iż jest ciężko. Jednak sama informacja, iż ja nie pobieram pensji ani zasiłku, bo zajmuję się dzieckiem, które jeszcze nie poszło do żłobka czy przedszkola sprawiły, iż nie przyjął od nas ani grosza.
Szok. A po chwili zastanowienia, kolejny szok. Bo czy tak naprawdę powinno nas dziwić takie zachowanie? Ludzki odruch pełen empatii i zrozumienia, życzliwy gest, który powinien być czymś absolutnie normalnym, a jest taką rzadkością. I nie chodzi mi tu tylko o księży, ale generalnie o ludzi. Taka mała refleksja przed świętami - jakże byłoby miło, gdyby częściej było nas stać na miłe gesty wobec innych... czasem choćby zupełnie obcych ludzi".