„Oddali jak wadliwy towar”: historia dziewczynki, którą zwrócono do domu dziecka – ale serce jednej kobiety nie pozwoliło o niej zapomnieć
Słowo „zwrot” najczęściej słyszymy w sklepach: nie pasuje, nie podoba się, nie działa – oddajemy i bierzemy coś innego. Ludzie przywykli, iż jeżeli coś nie spełnia oczekiwań, można to po prostu oddać. Ale gdy pod tę definicję trafi żywy człowiek – dziecko – wszystko zamienia się w bezduszną tragedię, od której krew ścina się w żyłach.
Alicja nigdy nie znała prawdziwej rodziny. Od pierwszych dni życia – państwowe łóżeczko, białe ściany domu dziecka, pielęgniarki ze zmęczonymi oczami. Pewnego dnia jednak do jej szarego świata wkradło się światło. Przyszli nowi rodzice, zabrali ją do domu, obiecali, iż teraz wszystko będzie inaczej. Dziewczynka była cicha, trochę zamknięta w sobie, ale starała się być jak najlepsza. Nauczyła się, gdzie w domu co leży, mówiła „dziękuję”, „proszę”, sprzątała, siedziała cicho, nie narzucała się. Nie wiedziała, czego dokładnie od niej oczekują, ale bała się popełnić błąd. Bała się wrócić tam.
Ale to nie wystarczyło. Nowa rodzina gwałtownie zrozumiała, iż dziecko jest „nie takie”. Nie uśmiechała się, nie rzucała w ramiona, nie przytulała. Nie była zabawką. Alicja przypadkiem usłyszała rozmowę: „No co z nią zrobić? Kamienna twarz, zero radości. Nie czuć, iż to nasze dziecko. Oddamy”. Słowo „oddamy” uderzyło jak policzek.
Tak dziewczynka, jak wadliwa lalka, znów znalazła się za drzwiami sierocińca. Nikt nie wytłumaczył jej dlaczego. Po prostu zawieźli i zostawili. Gdyby to był drugi raz w życiu, może by zrozumiała – iż tak się zdarza. Ale to był już drugi raz w jej krótkim, dziecięcym życiu.
Alicja nikogo nie obwiniała. Uznała, iż problem leży w niej. Nie w ludziach, którzy obiecali dom, a potem się rozmyślili, ale w niej. Musiała być zła. Nie spełniała wymagań.
Tymczasem w życiu kobiety, która kiedyś zabrała Alicję, wydarzyła się tragedia. Katarzyna i jej mąż postanowili zostać rodziną zastępczą. On początkowo ją wspierał, ale potem wszystko się zmieniło. Po rozwodzie runęło – brakowało pieniędzy choćby na jedzenie. Łzy, nieprzespane noce, rozmowy z opieką społeczną, rozpacz. Bez sił i środków, Katarzyna oddała Alicję z powrotem. Serce pękało, ale wyboru nie było.
Przez cały ten czas nie żyła – wegetowała. Jej dusza pozostała tam, w korytarzu domu dziecka, gdzie z zaciśniętymi zębami zostawiła dziewczynkę, którą już zdążyła pokochać. Aż pewnego dnia, gdy wydawało się, iż wszystko stracone, poszła do lombardu. Złoto, elektronika, choćby rodzinny pierścionek – wszystko zamieniła na gotówkę. Wynajęła tanie mieszkanie, znalazła ciężką, ale dobrze płatną pracę i… pobiegła do domu dziecka.
Katarzyna trzęsła się ze strachu. „Znienawidzi mnie. Zobaczy – i odejdzie” – myślała. Ale gdy Alicja ujrzała ją w progu – rozpłakała się i rzuciła w jej ramiona. „Czekałam. Wiedziałam, iż wrócisz” – szepnęła dziewczynka.
Od tamtej pory są znów razem. Było ciężko. Katarzyna pracowała po nocach, w domu było skromnie, czasem trzeba było wybierać między jedzeniem a rachunkami. Ale każdego ranka dziewczynka, wciąż z niedowierzaniem, zaglądała do pokoju sprawdzając: czy mama jest?
Katarzyna nie raz płakała w nocy. Nie ze zmęczenia, nie. Ze wstydu. Do dziś nie może sobie wybaczyć tamtego dnia, gdy zamknęła za Alicją drzwi domu dziecka. Wiedziała, iż już nigdy tego nie zrobi. choćby jeżeli zostanie bez grosza. Bo Alicja to nie rzecz. To nie towar z wadą. To człowiek. Malutka, krucha, która przeszła już za dużo. I choć świat bywa okrutny, choć są w nim tacy, którzy oddają dzieci jak niemodne buty – ona, Katarzyna, nie pozwoli, by to się powtórzyło.
Teraz żyją skromnie, ale szczęśliwie. Alicja już się uśmiecha. Czasem głośno się śmieje. Zaczęła rysować. Marzy, by zostać artystką. A Katarzyna znów uczy się marzyć. O małym domu. O nowej pracy. I o tym, by nikt już nigdy nie czuł się jak wyrzucona rzecz.