Oddana jak wadliwy towar: opowieść o dziewczynce, której odrzucenie odmieniło serce pewnej kobiety.

twojacena.pl 4 dni temu

„Oddali jak wadliwy towar”: historia dziewczynki, którą odesłano z powrotem do domu dziecka — ale serce jednej kobiety nie pozwoliło o niej zapomnieć

Słowo „zwrot” najczęściej słyszymy w sklepach: nie pasuje, nie podoba się, nie działa — oddajemy i dostajemy zamiennik. Ludzie przywykli, iż jeżeli coś nie spełnia oczekiwań, można to po prostu oddać. Ale gdy dotyczy to żywego człowieka — dziecka — wszystko zamienia się w bezduszną tragedię, od której krew ścina się w żyłach.

Julka nigdy nie znała swojej biologicznej rodziny. Od pierwszych dni życia — państwowe łóżeczko, białe ściany domu dziecka, pielęgniarki ze zmęczonymi oczami. Pewnego dnia jednak do jej szarego świata wdarło się światło. Przybyli nowi rodzice, zabrali ją do domu, obiecali, iż teraz wszystko będzie inaczej. Dziewczynka była cicha, nieco zamknięta, ale starała się być grzeczna. Nauczyła się, gdzie co leży, mówiła „dziękuję”, „proszę”, sprzątała, siedziała cicho, nie narzucała się. Nie wiedziała, czego od niej oczekują, ale bała się popełnić błąd. Bała się wrócić tam.

Ale to nie wystarczyło. Nowa rodzina gwałtownie zrozumiała, iż dziecko jest „nie takie”. Nie uśmiechała się, nie rzucała w ramiona, nie przytulała. To nie była lalka. Julka przypadkiem usłyszała rozmowę: „No co z nią zrobić? Kamienna twarz, zero radości. Nie czujemy, iż to nasze dziecko. Oddamy”. Słowo „oddamy” uderzyło ją jak policzek.

Tak dziewczynka, jak wadliwa zabawka, znów znalazła się za drzwiami domu dziecka. Nikt nie wytłumaczył jej dlaczego. Po prostu zawieźli i zostawili. Gdyby to był drugi raz w życiu, pewnie by zrozumiała — takie rzeczy się zdarzają. Ale to był już drugi raz w jednym krótkim dzieciństwie.

Julka nie chorowała nikogo. Uznała, iż to z nią coś nie tak. Nie z ludźmi, którzy obiecali dom, a potem się rozmyślili, tylko z nią. Musiała być zła. Nie spełniała oczekiwań.

Tymczasem kobieta, która kiedyś zabrała Julkę, przeżywała własną tragedię. Kinga i jej mąż postanowili zostać rodziną zastępczą. On początkowo ją wspierał, ale potem wszystko się zmieniło. Po rozwodzie świat się zawalił — pieniędzy brakowało choćby na jedzenie. Łzy, bezsenne noce, rozmowy z opieką społeczną, rozpacz. Bez sił i środków Kinga oddała Julkę z powrotem. Serce pękało, ale wyboru nie było.

Przez cały ten czas nie żyła — wegetowała. Jej dusza pozostała w tym korytarzu domu dziecka, gdzie, zaciskając zęby, zostawiła dziewczynkę, którą już zdążyła pokochać. Aż pewnego dnia, gdy wydawało się, iż wszystko stracone, poszła do lombardu. Złoto, elektronika, choćby rodzinny pierścionek — wszystko poszło w zamian za gotówkę. Wynajęła tanie mieszkanie, znalazła ciężką, ale dobrze płatną pracę i… pobiegła do domu dziecka.

Kinga drżała ze strachu. „Znienawidzi mnie. Zobaczy i odwróci się” — myślała. Ale gdy Julka ujrzała ją w drzwiach — rozpłakała się i rzuciła w jej ramiona. „Czekałam. Wiedziałam, iż wrócisz” — szepnęła dziewczynka.

Od tej pory znów są razem. Nie było łatwo. Kinga pracowała od świtu do nocy, w domu było skromnie, czasem musiały wybierać między jedzeniem a rachunkami. Ale każdego ranka Julka, wciąż nieufna, zaglądała do pokoju, sprawdzając: czy mama jest?

Kinga nie raz płakała w nocy. Nie ze zmęczenia. Ze wstydu. Wciąż nie mogła wybaczyć sobie tamtego dnia, gdy zamknęła za Julką drzwi domu dziecka. Wiedziała, iż nigdy więcej tego nie zrobi. choćby jeżeli zostanie bez grosza. Bo Julka nie jest rzeczą. Nie towarem z wadą. Jest człowiekiem. Małym, kruchym, naznaczonym zbyt wielkim cierpieniem. I choć świat bywa okrutny, choć są tacy, którzy oddają dzieci jak niechciane buty — ona, Kinga, już nigdy na to nie pozwoli.

Teraz żyją skromnie, ale szczęśliwie. Julka już się uśmiecha. Czasem głośno się śmieje. Zaczęła rysować. Marzy, by zostać malarką. A Kinga znów uczy się marzyć. O małym domu. O nowej pracy. I o tym, by nikt nigdy więcej nie czuł się jak odrzucony przedmiot.

Idź do oryginalnego materiału