Odebrał mi z talerza jedzenie, twierdząc, iż mam schudnąć – jak w wieku trzydziestu sześciu lat stałam się „winna” posiadania trójki dzieci.

newsempire24.com 1 dzień temu

Nazywam się Weronika i mam trzydzieści sześć lat. Już sześć lat jestem w związku małżeńskim i wychowuję trójkę dzieci. Najstarszy, Jakub, ma pięć lat. Młodsza, Zosia, trzy. A najmłodszy, Staś, skończył dopiero pół roku. Nie pracuję, zostaję w domu i zajmuję się dziećmi. Pracowałam tylko raz – po studiach, przed macierzyństwem. Resztę czasu poświęcam dzieciom. I wiecie, to nie jest tak łatwe, jak się wydaje.

Poznałam Krzysztofa prawie w trzydziestce. Wtedy moje przyjaciółki już dawno zakładały rodziny, a ja wciąż biegałam między pracą a wynajętym mieszkaniem. Był wysoki, charyzmatyczny, pewny siebie. Miał za sobą sportową przeszłość, pracował jako kierownik działu. Nie sądziłam, iż taki mężczyzna mógłby zwrócić uwagę na mnie. Ale zaprosił mnie, by poznać jego matkę – wtedy zrozumiałam, iż to poważne.

Jego mama, Danuta, okazała się kobietą niezwykle ciepłą i życzliwą. Od razu powiedziała: „Dbaj o tę dziewczynę”. Kilka miesięcy później wzięliśmy ślub.

Gdy urodził się Jakub, zrezygnowałam z pracy i całkowicie oddałam się macierzyństwu. Potem przyszła na świat Zosia, a niedawno – Staś. Nie zostawiam dzieci ani na chwilę. Jakub chodzi na taniec i zajęcia plastyczne, Zosię uczę sama w domu. Nie posyłamy ich do przedszkola, bo jestem z nimi i wierzę, iż jestem dobrą matką. Moim dzieciom jest ciepło, wygodnie, ciekawie.

Ale pewnego dnia wszystko się posypało. Po trzecim porodzie przytyłam. Teraz ważę około osiemdziesięciu kilogramów, choć wcześniej byłam szczupła – ledwo pięćdziesiąt, może pięćdziesiąt jeden. Wtedy regularnie chodziłam na siłownię, robiłam manicure, dbałam o siebie.

Teraz nie mam ani czasu, ani siły. jeżeli próbuję zrobić ćwiczenia, Staś zaczyna płakać, Zosia prosi o picie, Jakub woła, bym zobaczyła jego rysunek. Czasem po prostu nie mogę wstać z kanapy – bo nieprzespana noc, bo karmienie, bo jestem zmęczona. Nie narzekam, to po prostu rzeczywistość.

Na początku Krzysiek żartował. Nazywał mnie „pączusiem”, „misiaczkiem”. Mówił, iż jestem bardziej „miękka” – i to dosłownie, i w przenośni. Śmiałam się razem z nim. Ale żarty się skończyły.

W zeszły piątek jedliśmy obiad. Nałożyłam sobie trzy kotlety – cały dzień byłam na nogach, nic nie jadłam. Nagle Krzysiek wyrwał mi widelec, zabrał dwa i z zimną twarzą powiedział: „Musisz schudnąć”. A potem dodał: „Jeśli znajdę sobie inną, to będzie twoja wina. Nie moja”.

Siedziałam jak ogłuszona. Zrobiło mi się niedobrze. Wiem, iż przytyłam. Wiem, iż nie poznaję siebie w lustrze. Ale czy nie zasłużyłam choć na odrobinę szacunku? Urodziłam mu trójkę dzieci. Zrezygnowałam z kariery. Zrezygnowałam z siebie.

Chętnie poszłabym na manicure, zrobiła pedicure, umówiła się na masaż. Chętnie kupiłabym sobie ładną sukienkę. Ale nie mamy na to ani czasu, ani pieniędzy. Wszystko idzie na dzieci, zajęcia, kredyty. Krzysiek jest kierownikiem, musi wyglądać idealnie. Pomagamy też jego mamie. A ja? Robię sobie maseczki z płatków owsianych i miodu wieczorami, gdy dzieci zasną.

Nie kupiłam sobie nic nowego od ponad roku. A gdy wchodzę do sklepu, wychodzę zapłakana. Bo wszystko jest za małe, za wąskie. Bo nie jestem już tą samą osobą.

Straciłam wiarę, iż znów będę taka szczupła jak kiedyś. Została mi tylko nadzieja w Danusię – iż nie pozwoli, by Krzysiek zniszczył naszą rodzinę. Bo już nie czuję się jak żona. Tylko jak matka i gosposia. Czy to za mało, by mnie szanowano?…

Idź do oryginalnego materiału