Odeszła, a on za późno zrozumiał, iż naprawdę kochał tylko ją.
Krzysztof siedział w samochodzie i wpatrywał się w wejście do restauracji. Nie zauważał, jak drżą mu dłonie, nie słyszał dzwonienia w uszach od napięcia. Dziś był wieczór zjazdu absolwentów. Minęło dwadzieścia lat od ukończenia szkoły. I dwadzieścia lat, odkąd sam zniszczył to, co mogło być jego prawdziwym szczęściem.
Wtedy podejrzewał Jolantę o zdradę. Zdjęcie z jej „nowym adoratorem”, jak mu się wówczas wydawało, wywróciło wszystko do góry nogami. Jolanta nie tłumaczyła się. Milczała. A on krzyczał, oskarżał, wylewał na nią wszystko, co kumulował w środku. I odeszła. Cicho. Bez histerii. Bez wyjaśnień.
Pół roku później ożenił się z Kingą. Nie z miłości – na złość. Żeby udowodnić Jolancie, iż bez niej też może być szczęśliwy. Tyle iż szczęścia nie było. Małżeństwo było płaskie jak napięta struna. Wszystko wydawało się w porządku: żona, dziecko, praca. Ale dusza milczała.
I dziś znów ją zobaczy. Jolantę. Tę jedyną. Tę, którą naprawdę kochał.
Wszedł do sali i od razu ją wyczuł. Nie, nie zobaczył – wyczuł. Jej energię, jej lekki śmiech. Była niepowtarzalna: sukienka w kwiaty, loki na ramionach, pewne spojrzenie. I znów wszystko stanęło na głowie. Jak wtedy.
— Jolanta… — zawołał, gdy wyszła na zewnątrz, rozmawiając przez telefon.
— Tak, Krzysiu? — odpowiedź była spokojna, z nutą ironii.
— Chcę wszystko wiedzieć. Jak żyłaś… beze mnie?
— A jesteś pewien, iż chcesz to wiedzieć? — w jej głosie nie było bólu, nie – tylko zmęczenie. Głębokie, przepracowane.
— Nie potrafię bez ciebie. Bez was…
— Nie ma żadnego „nas”, Krzysiu. Już od dawna.
— A nasze dziecko?.. — wyrwało mu się nagle.
Jolanta zbladła. Zamknęła oczy. A potem powiedziała cicho, ale stanowczo:
— Chodzi o to maleństwo, które straciłam po twoich oskarżeniach? O to, któremu nie zdążyłam pomóc, bo płakałam za dużo? Tak, byłam wtedy w ciąży. Ale ty przecież powiedziałeś, iż to nie twoje dziecko. Uwierzyłeś zdjęciu. Nie mnie. Nie sercu. A Kinga.
Spuścił głowę. Wtedy zniszczył wszystko.
— Przeżyłam, Krzysiu. Pobita, spalona. Ale przeżyłam. Wyjechałam. Zaczęłam od nowa. Pomógł mi człowiek, który zobaczył we mnie nie błąd, nie winę, nie przeszłość – tylko mnie. I dziś mamy dwoje adoptowanych dzieci. Są moje – od pierwszego dnia. I ja – jestem szczęśliwa.
— Przepraszam…
— Za co? Za to, iż mnie kiedyś zniszczyłeś? Wybaczyłam. Sobie – dłużej niż tobie. Ale teraz nie jestem tą, którą byłam. Nie jestem twoja. Za późno zrozumiałeś, kogo straciłeś.
Jolanta odwróciła się i odeszła. Lekki krok. Proste plecy. Pewność siebie. Wszystko to, czego on nie potrafił chronić.
A on został, stojąc w ciszy, między samochodami, ze złamanym sercem i świadomością: nie ma powrotu. Bywa za późno. I choćby jeżeli nosił ją w sercu całe życie – teraz dla niej był nikim.