Telefon zadzwonił w środku porannej ciszy, a dźwięk przeciął powietrze jak nóż. Anna Kowalska, siedząc przy oknie z haftem, drgnęła i powoli podniosła słuchawkę. Kobiecy głos po drugiej stronie był zdenerwowany i pośpieszny:
— Anna Kowalska?
— Tak, słucham.
— Przepraszam za niepokój… ale dzwonię w sprawie pani syna.
— Coś się stało z Kacprem? W przedszkolu?
— Nie, nie! Mówię nie o Kacprze, ale o Pawle.
— Przepraszam, ale mam tylko jednego syna.
— Paweł Kowalski, rocznik 1998, 12 lipca. W dokumentach są pani dane.
Annę jakby ktoś uderzył w klatkę piersiową. Ta data była raną, która nigdy się nie zabliźniła. Wzięła głęboki oddech:
— Tak… wtedy urodził się mój syn. Ale zmarł po dwóch dniach. Był wcześniakiem. jeżeli to żart, to wyjątkowo okrutny.
— Nie! On żyje! Jest w domu dziecka! Ja tam pracuję jako opiekunka i… on wierzy, iż jego mama go znajdzie. Proszę, spotkajmy się… nie mogłam już milczeć.
Ręka z słuchawką drżała. Anna bez słów zgodziła się, umawiając spotkanie pod pomnikiem Mickiewicza. Wciąż próbowała sobie wmówić, iż to pomyłka, oszustwo. Ale serce podpowiadało: to prawda. Musiała zobaczyć to na własne oczy.
Godzinę później stała przed starszą kobietą o dobrych, zmęczonych oczach. Przedstawiła się jako Danuta Nowak, wychowawczyni z domu dziecka przy ulicy Wolności.
— Całe życie spędziłam z dziećmi. Swoich nie miałam. Pawełek jest wyjątkowy. Dobry, mądry, wrażliwy. Nie mogłam nie spróbować odnaleźć jego rodziny. W aktach jest pani odmowa.
— Ja niczego nie podpisywałam!
— Więc ktoś zrobił to za panią. Ktoś, kto zdecydował za panią rodzinę…
Jakby potwierdzając jej najgorsze przypuszczenia, kobieta podała jej zdjęcie. Patrzył z niego chłopiec łudząco podobny do jej syna, Kacpra. Tylko w okularach. Ten sam podbródek, usta, ten sam wzrok. Tylko pełen niepokoju, jakby z innego, oszukanego dzieciństwa.
Anna zaczęła się dusić.
— Co z jego wzrokiem?
— Astygmatyzm. Nic poważnego. Ale ma dobre serce. Codziennie mówi, iż na pewno odnajdzie swoją mamę.
Anna ściskała zdjęcie. Już nie miała wątpliwości. To jej syn. Jej chłopiec. Jej krew.
— Nie ma pani pojęcia, co zrobili ci, którzy mi go zabrali. Ja cierpiałam. Rozpacz mnie dusiła. A on… on żył!
Bez pożegnania Anna pobiegła do domu dziecka. Tam, za metalowym ogrodzeniem, od razu go zobaczyła — siedzącego w piaskownicy z książką. Paweł. On. Jej syn.
Wychowawczyni zawołała go po nazwisku — Kowalski. To wystarczyło. Anna skierowała się do gabinetu dyrektorki.
— Usłyszałam swoje nazwisko i… pomyślałam, iż może jesteśmy spokrewnieni. Chłopiec wydał mi się bardzo znajomy.
— Jeste pani Kowalska? Przypadkowe spotkanie? Dziwne. Właśnie jest w trakcie adopcji przez inną rodzinę…
— Nie rozumie pani. To mój syn.
Dyrektorka — Ewa Majewska — była sceptyczna, ale przejrzała dokumenty. W aktach była odmowa podpisana przez Annę. Podpis był podrobiony. Anna rozpoznała charakter pisma swojej teściowej — Alicji Nowak. Tylko ona mogła zrobić coś tak podłego.
Drżącym głosem Anna opowiedziała, jak siedem lat temu urodziła przedwcześnie i jak powiedziano jej, iż dziecko nie żyje. A teraz, gdy zobaczyła zdjęcie i usłyszała imię — wszystko stało się jasne.
Dyrektorka po raz pierwszy spojrzała na nią ze zrozumieniem:
— Nie oddam Pawła innej rodzinie. Załatwcie formalności, wróćcie z mężem. Przygotujemy dokumenty.
W drodze do domu Anna czuła, jak kipi w środku. Kto mógł to zrobić? Krzysztof, jej mąż, był wtedy załamany. Cierpiał razem z nią. Pozostała tylko jedna osoba — jego matka.
Anna zabrała Kacpra z przedszkola, starając się zachować spokój. Ale gdy wróciła do domu i zobaczyła Alicję przy kuchni, nie wytrzymała:
— A pewna osoba zniknęła na siedem lat. I teraz wszystko wyjdzie na jaw.
Wieczorem położyła zdjęcie przed mężem.
— To Paweł. Nasz syn.
Krzysztof zmarszczył brwi:
— Co to, Kacper w okularach?
— Nie. To ten, za którym płakałeś.
Reakcja teściowej nie kazała na siebie czekać — zbladła, ale jak zwykle wyniośle wyszła do swojego pokoju. Anna, pękając z bólu, opowiedziała mężowi wszystko.
Następnego dnia byli w domu dziecka. Gdy Paweł wszedł do gabinetu, wszystko stało się jasne. Chłopiec choćby nie zadał pytań. Po prostu wiedział.
— W końcu cię znaleźliśmy, synku — powiedział Krzysztof.
— Wiedziałem! Czekałem! — odparł Paweł.
Anna przytulała go, gładząc po głowie, powstrzymując łzy, które już nie dały się zatrzymać.
W drodze do domu zajechali do sklepu. Paweł nie rozumiał, iż teraz może sam wybierać ubrania. Że jest mama, która zapyta, jaką kurtkę chce. Że jest tata, który podniesie go na ręce.
W domu czekał na niego młodszy brat… ponury i zazdrosny. Anna podejrzewała, skąd wieje wiatr — Alicja nie traciła czasu.
— To wszystko moje! Nie będę się dzielił! — mruczał Kacper.
— A może to wcale nie mój brat! Sierota bez rodziny!
Anna wyprowadziła obu przed lustro.
— Spójrzcie. Te nosy, te usta, uszy. Jesteście braćmi.
I nagle Kacper się uśmiechnął. Nieśmiało. Ale po raz pierwszy — szczerze.
Tymczasem Alicja pakowała walizki. Krzysztof zaproponował jej mieszkanie, które od dawna dla niej kupił. Bez krzyków. Ale stanowczo. Więcej nie będzie tu panią domu.
Anna stała w korytarzu i słyszała, jak rozmawia przez telefon:
— Tak, wyprowadzam się. Mieszkanie — luksus. Syn dba. Teraz będę żyć dla siebie. Odpocznę. Jestem szczęśliwa.
Anna gorzko się uśmiechnęła.
A kiedy to ty żyłaś dla kogoś innego, Alicjo?
Teraz jej rodzina była już kompletna. Teraz miała dwóch synów. A serce przestało płakać. Śpiewało.